Droga Depresjo.
Znamy się zaledwie parę chwil a mimo to,
mam wrażenie jakbym znał Cię całą wieczność.
Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy,
towarzyszyło mi uczucie, że to tylko przelotna znajomość, że odejdziesz tak,
jak odchodziły wszystkie kobiety mojego życia. Zostaną tylko wspomnienia, nic
więcej.
Nic bardziej mylnego.
Nasza znajomość rozkwitała.
Każdego dnia, kiedy po pracy wracałem
do domu, Ty czekałaś w nim na mnie. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę.
Pamiętam jak dziś..., to pierwsze
nasze spotkanie. Przechodziłem kryzys po rozstaniu. Serce pękało mi co dnia,
następnie goiło się by znów móc pękać,
... i tak w kółko. Zawładnięte
rozpaczą i poczuciem niesprawiedliwości, szukało ucieczki.
Miesiące mijały, blizna stawała się co
raz większa, zajmowała co raz większe obszary serca. Powoli zaczynało brakować
na nim miejsca.
I wtedy zobaczyłem Ciebie..., stałaś
samotnie..., w Twoich oczach zauważyłem tą samą pustkę, którą czułem w swoim
sercu. Odziana w odcienie szarości stałaś
i patrzyłaś w moją stronę.
Podeszłaś…, zagaiłaś…, miałaś w sobie
to coś, co przykuło moją uwagę. Głębia Twej szarości wydawała mi się tak
przenikliwa i dostępna, że mógłbym się
w niej zanurzyć.
Zaczęliśmy się spotykać.
Zaprosiłem Cię do swojego życia.
Spotkania były co raz częstsze.
Ty oplatałaś mnie swymi ramionami
beznadziejności, bezsilności, …pochłaniałaś mnie, ja wtapiałem się w Ciebie
otulany aurą szarej rzeczywistości, wytracającej swe barwy życia.
Mijały dni…, tygodnie…, miesiące. W
życiu pojawiały się krótkie epizody z nowo poznanymi kobietami, które znikały
tak szybko, jak się pojawiały.
Ty jednak cały czas byłaś obok…,
trwałaś…, czekałaś…, za każdym razem przyjmowałaś mnie
z powrotem w swoje ramiona. Niczym porzuconego szczeniaka znalezionego w lesie, przywiązanego do drzewa.
z powrotem w swoje ramiona. Niczym porzuconego szczeniaka znalezionego w lesie, przywiązanego do drzewa.
I znowu poznana nowa kobieta, znowu
rozpoczęta nowa przygoda. Serce drżało, mówiło to Ta, to Ona, walcz…. Kochaj,
szanuj, bądź dla niej wszystkim tym, czego zapragnie. W brzuchu pojawiały się
tzw. motylki. Słuchałem serca, walczyłem jak umiałem, choć walczyć nie
potrafiłem….
A w życiu raz tylko byłem mocno
raniony, ostrzem zdrady, …zdrady psychicznej.
Nigdy wcześniej walczyć nie musiałem,
a gdy już to dobrocią i uczuciem najszczerszym wojowałem.
To był mój oręż. Lecz co, gdy to już
nie wystarcza? To jakbym uzbrojony w szablę i tarczę zaledwie mierzył się ze
smokiem, bestią odtrącenia.
Ty się temu przyglądałaś…, widziałaś
każdy mój ruch, każde uderzenie serca, każdą łzę spływająca po policzku.
Serca słuchałem.
Pisałem wtedy…, dzwoniłem…, kiedy
mogłem rozmawiałem twarzą w twarz…, a w słowach swych same komplementy, wyznania
miłości przez słowa, dotyk
i obecność. Słowa prawdziwe
i szczere, bo płynące prosto z serca.
Słowa, które zamiast pomóc…, zaszkodziły. Na nic się zdały, swoją szczerością i
otwartością tylko ją odstraszyłem. Uciekła mi…, uciekła i nie wróci…, a serce?
Serce znów płacze.
Obserwowałaś dalej, wszystkie podjęte
kroki zapisywałaś w swej pamięci, by móc później wspólnie doszukać się błędu,
którego jeszcze nie dostrzegałem.
Wróciłem…, jak kochająca matka
przyjmuje swoje niewdzięczne, zbuntowane dziecko, co po każdej porażce wraca
aby się schronić, poczuć bezpiecznie, tak Ty przyjęłaś mnie.
Jesteśmy sami, wymiana spostrzeżeń,
myśli. Zastanawianie się nad sensem istnienia. Nad wartościami, którymi się
ludzie kierują, a tymi którymi kierować powinni.
No nic…, jesteśmy sami, nikt nas nie
słyszy. Zamykamy się w sobie, stawiamy mur, zakładamy maski. Przecież każdy je
zakłada, więc dlaczego nie możemy
i my?
Na co dzień z uśmiechem od ucha do ucha, …jakby
pobudzony, …biegający po korytarzu jakby naładowany pozytywną energią. Wręcz
zarażający uśmiechem,
ale tylko w godzinach do dyspozycji…,
roboczogodzinach.
Wracam do domu, maskę odkładam na
półkę, wracam do Ciebie stęskniony Twej obecności.
Codzienne czynności wykonane,
…praca-done, …obiad-done, …prysznic-done. Mamy czas dla siebie, tylko ja i Ty…
i te myśli, podsumowanie całego dnia,
co wyszło mi dobrze, co mogło wyjść
lepiej.
Wtulam się w Twe ramiona, …odpływam,
…zasypiam, …śpię po dziesięć/jedenaście godzin dziennie a mimo to wstaję
zmęczony. W snach często szukam jej,
tej prawdziwej miłości.
Każdy poranek taki sam, kawa,
śniadanie, poranna toaleta i do pracy. W drodze odsłuchiwanie muzyki, ciągle
tej samej, reggae…, o miłości.
Miłości…, uczuciu tak pięknym i tak
poszukiwanym przez wszystkich ludzi. Pojęciu dla wszystkich tak różnym,
odmiennym. Miłość…, czym właściwie jest?
Tyle razy o tym myśleliśmy, tyle razy
o tym mówiliśmy.
- Co znaczy kochać i być kochanym?
- Kogo kochać?
- Za co kochać?
- Dlaczego kochać?
Tak wiele pytań w związku z tym jednym
słowem, tak często się powtarzających. I ten ciągły brak odpowiedzi…. Tylu myślicieli, romantyków jej szukało.
Mówiłaś, tłumaczyłaś a ja starałem się
to pojąć. Moja wizja miłości była niezgodna
z wartościami, jakie w tych czasach rządziły ludzkością.
z wartościami, jakie w tych czasach rządziły ludzkością.
Chciałem kochać, chciałem być
kochanym, czuć to całym sercem, całym sobą. Byłem gotowy na to. Jednak nie
miałem cienia wątpliwości, nie tu, nie teraz. Długo jeszcze poczekam, zanim
doświadczę to, na co czekam całe życie.
Szereg zmian, wielkich zmian. To mnie
czekało, Ty wiernie wspierałaś mnie w mojej codziennej walce. Pomagałaś
odgrywać rolę uśmiechniętego nauczyciela, lubianego przez uczniów
i kolegów z pracy tylko po to, bym po powrocie do domu znów oddał się Tobie. Zamknął mur swej twierdzy, odłożył złotą zbroję dobrego człowieka, …odwiesił na wieszak. Zdjął maskę. Maskę, na której wiecznie gościł uśmiech.
i kolegów z pracy tylko po to, bym po powrocie do domu znów oddał się Tobie. Zamknął mur swej twierdzy, odłożył złotą zbroję dobrego człowieka, …odwiesił na wieszak. Zdjął maskę. Maskę, na której wiecznie gościł uśmiech.
Uśmiech…, tym gestem wyzbywałem się
niechcianych pytań. Tym walczyłem z wrogim
i nieznanym mi uczuciem szczęścia. Zwykły uśmiech…, a w środku smutek i żal. Wnętrze wypełnione pustką. Jedyne co posiadałem to głęboka pustka, …która niczym czarna dziura – anomalia kosmiczna – wchłaniała każdą chwilę z mojego życia, karmiła się nimi i pozostawiała z niczym.
i nieznanym mi uczuciem szczęścia. Zwykły uśmiech…, a w środku smutek i żal. Wnętrze wypełnione pustką. Jedyne co posiadałem to głęboka pustka, …która niczym czarna dziura – anomalia kosmiczna – wchłaniała każdą chwilę z mojego życia, karmiła się nimi i pozostawiała z niczym.
Pustka niczym szkielet konstrukcji…,
układ kostny organizmu trzymała mnie w całości.
W oczekiwaniu na to co ma przyjść. Co
ma nadejść….
Dziś? Nieee…, to nie możliwe – mówisz.
Jutro? Może…, ale nie rób sobie
nadziei – wiecznie powtarzasz.
Kiedy zatem? Się pytam.
W swoim czasie…! – mówisz, - w swoim
czasie.
A ja Ci wierzę, przecież jako jedyna
trwasz przy mnie, ani razu mnie nie oszukałaś, nie zdradziłaś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz