Życie było by zbyt nudne, gdyby nic
się w nim nie działo…, tym razem chciałbym opisać wam krótką historię kogoś mi
bardzo bliskiego. Kolejny przykład oszustw i naciągaczy w sieci.
Jest piękny, słoneczny dzień. Bodajże
lipiec…, tak zdecydowanie historia ta zaczęła się w lipcu. Skąd wiem? Stary aż
tak nie jestem, żeby wszystko pozapominać a po drugie miałem wtedy wolne i czas
spędzałem w rodzinnych stronach.
Kontynuując.
Pewnego słonecznego dnia, rozkoszując
się pięknem natury, paląc fajkę w oknie pokoju dzwoni telefon.
- halo?
- no cześć, słuchaj w mieszkaniu
przygotowałam wszystko do obiadu, trzeba tylko ziemniaki obrać i wstawić przed
moim przyjazdem, zajmiesz się tym?
– powiedział głos w słuchawce.
- no dobra, zajmę się tym –
odpowiedziałem – po śniadaniu wyjdę na godzinkę, na mały spacerek z psem, wrócę
i ogarnę co trzeba.
- no dobrze, będę koło 14:00 –
odpowiedziała osoba po drugiej stronie słuchawki.
- ok – i już miałem się rozłączyć, gdy
nagle…
- czekaj…, mam do Ciebie prośbę –
powiedziała.
- a jakąż to masz jeszcze prośbę do
mnie? – zapytałem.
- ostatnio rozmawiałam z tą koleżanką
Stenią, pamiętasz? Kiedyś razem byłyśmy na urlopie.
- no tak, pamiętam i co wynikło z tej
waszej rozmowy?
- Stenia mówiła, że od jakiegoś czasu
jest na jakimś portalu randkowym, mówiła mi nawet nazwę, ale teraz nie
przypomnę sobie. Pomożesz mi założyć konto na czymś takim? Stenia chwali sobie
ten portal, opowiadała, że już kilka razy spotkała się z różnymi mężczyznami na
kawie. Co ja będę w domu tylko siedziała, na co dzień tylko praca, dom i pies.
Odkąd pogoniłam tego pijaka to trochę samej mi nudno – powiedziała.
- he he he, Ty i portal randkowy, dobre. No ale jak chcesz, to pomogę w
założeniu.
- dobrze, dziękuję, widzimy się
później. Pa
- no pa – odpowiedziałem, a w
słuchawce zapadła cisza.
Mój plan na resztę dnia właśnie został
rozpisany. Śniadanie, toaleta, spacer z pupilem, szykowanie obiadu no i coś co
bawiło mnie najbardziej. Portale randkowe. Sam już w swoim życiu kilka
przerobiłem takich portali, wiem czego można się na nich spodziewać. Z resztą…,
przeczytajcie wcześniejsze wpisy, zobaczycie jak ludzie potrafią nam pomalować
świat na różne barwy.
Śniadanie – zjedzone, toaleta –
zaliczona – przy drzwiach czai się najukochańsza bestia świata. Mój pupil.
Suczka wielkości owczarka niemieckiego, maści ni to brązowej, ni to szarej.
Miała na sobie pełną paletę barw. Niegdyś sąsiadka powiedziała, że trochę
maścią przypomina jej jenota. Nie wiem, skąd to porównanie, nie widziałem co
prawda nigdy jenota na własne oczy, ale oglądałem swojego czasu dużo filmów o
zwierzętach. Jednot, dzika bestia, mieszanka niedźwiedzia z wilkiem. Żywiąca
się padliną i surowym mięsem. W sumie…,
moja „maleńka” może faktycznie trochę go przypominała, ale jedynie pod tym
względem, że zjadała wszystko co znalazła na spacerze. Co oczywiście było
przyczyną naszych popsutych relacji. Boszzz…, czy ona w domu nie dostaje, czy
ktoś ją głodzi? Przeciwnie, dzięki niej co niektórzy mogą poszczycić się super
sylwetką. Nie dosyć, że zjadała swoją porcję, to jeszcze wyżebrała połowę
naszej.
Jednak nie o niej to opowiadanie.
Kontynuujmy.
Dzień praktycznie spełniony. Zostało
jedno…, założenie konta na portalu, o którym nie miałem zielonego pojęcia.
Regionalny portal randkowy.
Start, logujemy się a raczej zakładamy
konto. Zanim to, trzeba założyć nowy email, gzie nie będzie ani imienia, ani
nazwiska. BAH! Zadanie pierwsze
– wykonane. Dobra, wklepujemy dane. Z
prawdziwych, to chyba tylko wiek był dobry. Pozostała część zmyślona.
No ok, jest konto, dane częściowo
uzupełnione, teraz trzeba by było wstawić jakąś fotkę… i tu się zaczyna
przygoda.
- Może ta? – zapytałem.
- Pokaż, możesz ją powiększyć?
- Proszę bardzo.
- Nie, ta nie. Mam tu przymrużone
oczy, szukaj innej – odpowiedziała.
- No to może ta? – wyświetliłem
kolejne zdjęcie.
- Nie, ta też mi się nie podoba.
Zobacz jak ja na niej jestem ubrana.
- Nie wiem o co ci chodzi, według mnie
jest ok – powiedziałem – no to może ta?
- Hmmm…, nie, ta też nie.
Godzinę albo półtorej szukaliśmy
odpowiedniego zdjęcia, wielokrotnie wyświetlając na ekranie monitora te same
fotografie. Mało tego, robiliśmy kolejne, w salonie, z pieskiem, w takiej czy innej
garsonce. Miałem już tego po dziurki w nosie. Pamiętam jak zakładałem pierwsze
konto na portalu randkowym, wrzuciłem tam zdjęcie, na którym za uchem miałem
żółtego bratka, uśmiech od ucha do ucha i lekko pochylona głowę w bok. To nie
była umyślna stylizacja. Dzień prędzej poimprezowałem z kumplem i wracając do
niego na chatę natknąłem się na klomb
z bratkami. Tłumaczyłem koledze, że te kwiatki oprócz walorów estetycznych mają zastosowanie również w kuchni. Po czym zjadłem dwa czy trzy kwiatki. Ten jeden zachował się cały. Jeszcze na mega bombie, w pokoju gdzie wszędzie walały się butelki, ten właśnie kumpel zrobił mi fotkę. Ja przed wstawieniem jej na portal powycinałem tylko z tła stosy puszek
i butelek. Wszyscy byli tym zdjęciem zachwyceni.
z bratkami. Tłumaczyłem koledze, że te kwiatki oprócz walorów estetycznych mają zastosowanie również w kuchni. Po czym zjadłem dwa czy trzy kwiatki. Ten jeden zachował się cały. Jeszcze na mega bombie, w pokoju gdzie wszędzie walały się butelki, ten właśnie kumpel zrobił mi fotkę. Ja przed wstawieniem jej na portal powycinałem tylko z tła stosy puszek
i butelek. Wszyscy byli tym zdjęciem zachwyceni.
Dosyć o mnie, ja uzewnętrzniłem się w
pozostałych opowiadaniach a to poświęcone jest komu innemu.
Po długiej mordędze udało wybrać się
te trzy zdjęcia. Wrzuciliśmy je na portal.
- Co teraz? – zapytała.
- No nie wiem, nie znam tego portalu i
zasad na nim panujących. Musimy powoli to rozgryźć.
-odpowiedziałem.
-odpowiedziałem.
Chwilę nam zajęło zanim połapaliśmy
się o co chodzi. Portal jak portal, w wersji darmowej bardzo ograniczony,
jednak nikt z nas nie zamierzał w niego inwestować.
Mijały dni. Codzienne zaglądanie i
badanie portalu. Tu jakiś koleś wysłał uśmieszek, inny wirtualnego całusa,
jeszcze inny kwiatka. Z dnia na dzień tego przybywało.
Pewnego dnia napisał niejaki Greg.
Zaczął na spokojnie. Krótka historia swojej osoby, że jest żołnierzem w
piechocie Stanów Zjednoczonych, że obecnie przebywa na misji ONZ w Iranie, że
jego żona zmarła zostawiając go i czternastoletnią córkę Basię. Jak twierdził,
język polski znał stąd, że jego świętej pamięci żona była Polką. Co by
tłumaczyło też imię córki.
Greg pisał codziennie, czasami nawet
dwa razy dziennie, na moje nieszczęście. Dlaczego tak piszę? Tłumaczę, otóż na
każdą jego wiadomość musiałem odpisywać ja. W konsultacji
z właścicielką konta. Miałem trzymać go na dystans, wszystko miało się dziać powoli. Tak też starałem się robić.
z właścicielką konta. Miałem trzymać go na dystans, wszystko miało się dziać powoli. Tak też starałem się robić.
Po kilku dniach pisania, Greg bardzo
się otworzył. Zaczął pisać, że jest zauroczony jej osobą, że pragnie ją poznać.
Pisał o nadchodzącej emeryturze i przejściu do cywila. Planował wtedy przylot
do Polski w celu osobistego poznania jego rozmówczyni.
Z każda następną wiadomością, oprócz
jego zdjęć (w mundurze, czasami z jakimś muzułmaninem, którego jak twierdził
jego oddział uratował) pojawiało się co raz więcej emocji, uczucia. Pisał, że
jedynym jego celem życiowym jest poznać ją, swoją wirtualną miłość. No miło,
pomyślałem. Może w końcu ktoś normalny zagości w jej sercu. Greg planował po
przylocie do Polski otworzenie własnego biznesu. Tylko był mały problem. W moim
rodzinnym mieście jedynie monopolowe miały rację bytu. Nic długo się nie
utrzymywało. Za małe miasto żeby w nie inwestować, nie opłacalne. A ludzie
pili, piją i pić będą.
No dobra.
Plany przyszłościowe są. Greg przyleci
i wszyscy będą szczęśliwi. Nawet ja, bo zostanę zwolniony z przymusowego
obowiązku pośredniczenia w kontaktach obojga.
Oczywiście równolegle wypisywali inni
mężczyźni. Jeden był lekarzem na misji. Drugi kapitanem promu w Stanach
Zjednoczonych. Najlepszy z kolei był „freak”, co to chwalił się, że wymyślił 3
nowe twierdzenia w matematyce, o których nikt chyba na świecie nie miał
pojęcia. Napisał kilkaset wierszy, gdzie każdy składał się z tylu i tylu wersów
itp. Itd. Pewnego dnia nawet przyjechał do naszego miasta i dwa dni nocował w
altance w parku. Na nieszczęście ten park był naprzeciwko naszego bloku.
No ale przez ten czas został bez
odpowiedzi, dodatkowo zablokowaliśmy świra na portalu
i w końcu był spokój.
i w końcu był spokój.
Wracamy do relacji z Gregiem. Nie
powiem, moja zleceniodawczyni powoli też zaczęła się wkręcać w tą znajomość.
Kiedy tylko zobaczyła, że ten odpisał, dzwoniła do mnie i prosiła, abym w miarę
możliwości zapoznał się z treścią jego listu, po czym udzielała wskazówek co
i jak mam napisać.
i jak mam napisać.
Masakra, ale co zrobić. Obiecałem, że
pomogę, to pomogę.
Mijały tygodnie, po treściach maili
można było wnioskować, że oboje się zaczęli angażować
w tą znajomość. Co raz więcej zdjęć, rozmowy na wideoczacie (w sumie ciężko nazwać rozmową to, jak mówi tylko jedna osoba a druga tylko odpisuje). Jak twierdził Greg, on nie mógł oficjalnie używać skype tam gdzie był, podobno musiał się z tym ukrywać. No ale wszystko da się zrozumieć.
w tą znajomość. Co raz więcej zdjęć, rozmowy na wideoczacie (w sumie ciężko nazwać rozmową to, jak mówi tylko jedna osoba a druga tylko odpisuje). Jak twierdził Greg, on nie mógł oficjalnie używać skype tam gdzie był, podobno musiał się z tym ukrywać. No ale wszystko da się zrozumieć.
Znajomość rozkwitała, zaczęły pojawiać
się wspólne plany, pojawiły się nadzieje na spokojne, wspólne życie. Moja
zleceniodawczyni w planach uwzględniała także Basię, córkę Grega. Jak
twierdziła zawsze chciała mieć córeczkę.
Kolejne dni, kolejne wiadomości
przepełnione nadzieją, wzajemną sympatią. Gdy nagle Greg pisze:
- Już niedługo moja Kochana będę przy
Tobie. Kończy się moja służba i zacznie tak wyczekiwana emerytura a wtedy
przylecę pierwszym samolotem do Ciebie.
Szok. Greg faktycznie chce przylecieć.
Wszyscy zaniepokojeni. Nikt nie wie jakie on ma wyobrażenie o swojej
rozmówczyni. Prawda była taka, że nie mieli przed sobą tajemnic. Wiedział czym
ona się zajmuje na co dzień. Mimo wszystko obawy były, chociaż by jak go tu
ugościć. Przecież nie weźmie go, obcego mężczyznę pod swój dach. Niech wynajmie
pokój w hotelu.
Pomyślałem chwilę i przytaknąłem.
- Masz rację. Niech zamieszka w
hotelu, bo co, jeżeli okaże się, że w realu sobie nie przypasujecie? Ja w
swoich przygodach portalowych miałem tak wiele razy – powiedziałem – pisało nam
się super, o wszystkim i o niczym. Dopiero spotkanie twarzą w twarz wyjaśniało
i rozwiązywało wszystko.
i rozwiązywało wszystko.
- To prawda – przyznała mi rację
jednocześnie utwierdzając się w swoich postanowieniach.
Kolejna wiadomość od Grega, w treści
jak zwykle dużo czułości, wrażliwości. Tym razem
w załączniku skan zarezerwowanego biletu. Miał być jakoś pod koniec sierpnia. Ja planowo miałem być już w Warszawie. Ale to nie koniec. W wiadomości Greg napisał też, że dostał sporą odprawę w gotówce, plus prezenty od mieszkańców za pomoc, również w formie pieniężnej. Pisał, że nie może tego przelać do stanów tradycyjnym sposobem ze względu na jakieś zabezpieczenia, że niby mogło by to wyglądać na wspieranie terroryzmu czy coś. Napisał też, że może te pieniądze wysłać za pośrednictwem dyplomaty z ONZ, potrzebuje tylko, aby moja zleceniodawczyni się z nim skontaktowała, wysłała mu swój adres i aktualne zdjęcie, by ten mógł ją rozpoznać.
w załączniku skan zarezerwowanego biletu. Miał być jakoś pod koniec sierpnia. Ja planowo miałem być już w Warszawie. Ale to nie koniec. W wiadomości Greg napisał też, że dostał sporą odprawę w gotówce, plus prezenty od mieszkańców za pomoc, również w formie pieniężnej. Pisał, że nie może tego przelać do stanów tradycyjnym sposobem ze względu na jakieś zabezpieczenia, że niby mogło by to wyglądać na wspieranie terroryzmu czy coś. Napisał też, że może te pieniądze wysłać za pośrednictwem dyplomaty z ONZ, potrzebuje tylko, aby moja zleceniodawczyni się z nim skontaktowała, wysłała mu swój adres i aktualne zdjęcie, by ten mógł ją rozpoznać.
To już powoli zaczynało mi śmierdzieć,
no ale ok. Póki piszemy z nimi w sieci,
nikomu nic się nie dzieje. Pisze dyplomata, że nazywa się tak i tak, że
pisze w imieniu swojego przyjaciela,
w załączniku przesłał skan listu nadawczego z paczki, w której rzekomo miały znajdować się pieniądze Grega. W kolejnym liście przesłał skan biletu, że już jest w drodze, będzie za trzy dni.
w załączniku przesłał skan listu nadawczego z paczki, w której rzekomo miały znajdować się pieniądze Grega. W kolejnym liście przesłał skan biletu, że już jest w drodze, będzie za trzy dni.
Moja zleceniodawczyni spanikowała.
- Półtorej kilo paczka a w niej
pieniądze, co ja z nimi mam zrobić? W domu przecież nie mogę trzymać. Ktoś się
dowie, w łeb mi da i pieniądze ukradnie – panikowała.
- Spokojnie – mówię – trzeba się
zorientować, czy w placówce naszego banku można założyć skrytkę bankową –
dodałem.
- Proszę Cię, pomóż mi to ogarnąć.
- No dobrze, pomogę. Napiszę do
koleżanki. Jej sąsiadka podobno jest kierowniczką naszego banku. Zaraz wszystko
będziemy wiedzieli – uspokajałem.
Po kilku minutach:
- Słuchaj, w naszym banku nie ma opcji
założenia skrytki, ale gadałem z koleżanką. Ona pojedzie z Tobą do Elbląga. Tam
na pewno można coś takiego zrobić. Poza tym we dwie będzie bezpieczniej.
Zgodziła się. Problem rozwiązany.
Teoretycznie.
No ale nie było by tej historii, gdyby
wszystko było takie piękne. Bogaty żołnierz z ameryki. Miłość kwitnąca, dwa
serca dzięki internetowi odnalazły się pomimo dzielących je kilometrów?
To nie w tej bajce. Poprosiłem o
przesłanie mi tego niby listu przewozowego. Chwilę później miałem go na swoim
mailu. Dziwnie podejrzany był, ewidentnie ktoś ingerował w jego treść, ale tak
nieudolnie, że tylko niedowidzący by się nie połapał. O swoich obawach
poinformowałem swoją zleceniodawczynię. Powiedziałem, że to może być jakiś
przekręt, ale zobaczmy co dalej będzie. Póki co, jesteśmy bezpieczni.
Dyplomata napisał. W jego liście była
informacja, że jest już w drodze. Serca podchodziły nam do gardeł. Co jeżeli to
jednak prawda? No nic. Czekamy.
Kolejna wiadomość. Pisze dyplomata:
- Witam, właśnie znajduję się na
granicy takiej i takiej. Napotkałem pewne problemy. Straż graniczna chce poddać
przesyłkę kontroli. Jest opcja, że odpuszczą, jak zapłaci się cztery tysiące
euro.
No ładnie, to już wiemy na czym stoimy. Ale to
jeszcze nie koniec wiadomości. W dalszej części pisał coś takiego:
- Niestety nie operuję taką gotówka.
Przy sobie miałem tylko dwa tysiące, które mogę założyć. Proszę o przesłanie
drugiej połowy za pośrednictwem Western Union i podanie numeru transakcji.
No i się zaczęło. Moje obawy okazały
się słuszne. Kolejni naciągacze. Ale zabawmy się z nimi.
Po poinformowaniu zleceniodawczyni o
przekręcie kamień spadł jej z serca. Bardziej obawiała się, że faktycznie
będzie musiała się zająć czyjąś gotówką i ewentualnym przylotem tego całego
Grega, niż faktem, że to przekręt. No i może dobrze, bo gdyby ktoś ją zranił…,
to znam przynajmniej trzy osoby, które urwały by tym cwaniakom jaja i nakarmiły
ich nimi.
No dobra, cicho sza, bawimy się w ich
grę. W odpowiedzi na wiadomość pseudo dyplomaty wspólnie napisaliśmy:
- Drogi Panie. Z przykrością muszę
poinformować, że strasznie jest mi przykro. Początkowo wierzyłam w dobre
intencje Pana i Grega. Jednak na chwilę obecną zaczynam podejrzewać podstęp.
Nawet gdyby to było prawdą, nie posiadam na chwilę obecną takiej sumy. To
bardzo dużo pieniędzy. Dodatkowo chciała bym poinformować, że wszystkie listy
napisane od Grega, oraz Pańskie zostały wydrukowane. Adres IP z którego Panowie
pisali jest zapisany i w chwili obecnej te wszystkie dowody Waszego oszustwa są
w drodze do odpowiednich władz, które zajmują się ściganiem takich przestępców.
W załączniku przesyłam zrzuty ekranu z Waszą lokalizacją według IP. Jestem
Bardzo zawiedziona, że ktoś chciał zagrać na moich uczuciach
i wyłudzić ode mnie pieniądze. Życzę powodzenia. Pa.
i wyłudzić ode mnie pieniądze. Życzę powodzenia. Pa.
No wiadomość była wyczerpująca i
zgadnijcie co dalej… ?
No właśnie…, nic. Kompletna cisza.
Faktycznie sprawdziłem na prośbę
zleceniodawczyni adres IP na podstawie e-maili. Wyniki wskazywały na południową
część Stanów Zjednoczonych. No może żeby nie to, że ów dyplomata był już jak sam twierdził w Europie a wyniki
wyszukiwania wskazywały zupełnie co innego, …no może wtedy wyglądało by to
wiarygodniej. Niestety…, nie dość, że ktoś zmodyfikował list przewozowy w
dodatku prawdopodobnie programem MS Paint? To dodatkowo nie potrafił ukryć się
w sieci.
Żal…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz