04:27

W sieci oszustw cz.3 - Na żołnierza..., z USA

Życie było by zbyt nudne, gdyby nic się w nim nie działo…, tym razem chciałbym opisać wam krótką historię kogoś mi bardzo bliskiego. Kolejny przykład oszustw i naciągaczy w sieci.

Jest piękny, słoneczny dzień. Bodajże lipiec…, tak zdecydowanie historia ta zaczęła się w lipcu. Skąd wiem? Stary aż tak nie jestem, żeby wszystko pozapominać a po drugie miałem wtedy wolne i czas spędzałem w rodzinnych stronach.

Kontynuując.
Pewnego słonecznego dnia, rozkoszując się pięknem natury, paląc fajkę w oknie pokoju dzwoni telefon.
- halo?
- no cześć, słuchaj w  mieszkaniu przygotowałam wszystko do obiadu, trzeba tylko ziemniaki obrać i wstawić przed moim przyjazdem, zajmiesz się tym?
– powiedział głos w słuchawce.
- no dobra, zajmę się tym – odpowiedziałem – po śniadaniu wyjdę na godzinkę, na mały spacerek z psem, wrócę i ogarnę co trzeba.
- no dobrze, będę koło 14:00 – odpowiedziała osoba po drugiej stronie słuchawki.
- ok – i już miałem się rozłączyć, gdy nagle…
- czekaj…, mam do Ciebie prośbę – powiedziała.
- a jakąż to masz jeszcze prośbę do mnie? – zapytałem.
- ostatnio rozmawiałam z tą koleżanką Stenią, pamiętasz? Kiedyś razem byłyśmy na urlopie.
- no tak, pamiętam i co wynikło z tej waszej rozmowy?
- Stenia mówiła, że od jakiegoś czasu jest na jakimś portalu randkowym, mówiła mi nawet nazwę, ale teraz nie przypomnę sobie. Pomożesz mi założyć konto na czymś takim? Stenia chwali sobie ten portal, opowiadała, że już kilka razy spotkała się z różnymi mężczyznami na kawie. Co ja będę w domu tylko siedziała, na co dzień tylko praca, dom i pies. Odkąd pogoniłam tego pijaka to trochę samej mi nudno – powiedziała.
- he he he, Ty i portal randkowy, dobre. No ale jak chcesz, to pomogę w założeniu.
- dobrze, dziękuję, widzimy się później. Pa
- no pa – odpowiedziałem, a w słuchawce zapadła cisza.

Mój plan na resztę dnia właśnie został rozpisany. Śniadanie, toaleta, spacer z pupilem, szykowanie obiadu no i coś co bawiło mnie najbardziej. Portale randkowe. Sam już w swoim życiu kilka przerobiłem takich portali, wiem czego można się na nich spodziewać. Z resztą…, przeczytajcie wcześniejsze wpisy, zobaczycie jak ludzie potrafią nam pomalować świat na różne barwy.

Śniadanie – zjedzone, toaleta – zaliczona – przy drzwiach czai się najukochańsza bestia świata. Mój pupil. Suczka wielkości owczarka niemieckiego, maści ni to brązowej, ni to szarej. Miała na sobie pełną paletę barw. Niegdyś sąsiadka powiedziała, że trochę maścią przypomina jej jenota. Nie wiem, skąd to porównanie, nie widziałem co prawda nigdy jenota na własne oczy, ale oglądałem swojego czasu dużo filmów o zwierzętach. Jednot, dzika bestia, mieszanka niedźwiedzia z wilkiem. Żywiąca się padliną i surowym mięsem.  W sumie…, moja „maleńka” może faktycznie trochę go przypominała, ale jedynie pod tym względem, że zjadała wszystko co znalazła na spacerze. Co oczywiście było przyczyną naszych popsutych relacji. Boszzz…, czy ona w domu nie dostaje, czy ktoś ją głodzi? Przeciwnie, dzięki niej co niektórzy mogą poszczycić się super sylwetką. Nie dosyć, że zjadała swoją porcję, to jeszcze wyżebrała połowę naszej.

Jednak nie o niej to opowiadanie.

Kontynuujmy.

Dzień praktycznie spełniony. Zostało jedno…, założenie konta na portalu, o którym nie miałem zielonego pojęcia. Regionalny portal randkowy.
Start, logujemy się a raczej zakładamy konto. Zanim to, trzeba założyć nowy email, gzie nie będzie ani imienia, ani nazwiska. BAH! Zadanie pierwsze
– wykonane. Dobra, wklepujemy dane. Z prawdziwych, to chyba tylko wiek był dobry. Pozostała część zmyślona.
No ok, jest konto, dane częściowo uzupełnione, teraz trzeba by było wstawić jakąś fotkę… i tu się zaczyna przygoda.
- Może ta? – zapytałem.
- Pokaż, możesz ją powiększyć?
- Proszę bardzo.
- Nie, ta nie. Mam tu przymrużone oczy, szukaj innej – odpowiedziała.
- No to może ta? – wyświetliłem kolejne zdjęcie.
- Nie, ta też mi się nie podoba. Zobacz jak ja na niej jestem ubrana.
- Nie wiem o co ci chodzi, według mnie jest ok – powiedziałem – no to może ta?
- Hmmm…, nie, ta też nie.

Godzinę albo półtorej szukaliśmy odpowiedniego zdjęcia, wielokrotnie wyświetlając na ekranie monitora te same fotografie. Mało tego, robiliśmy kolejne, w salonie, z pieskiem, w takiej czy innej garsonce. Miałem już tego po dziurki w nosie. Pamiętam jak zakładałem pierwsze konto na portalu randkowym, wrzuciłem tam zdjęcie, na którym za uchem miałem żółtego bratka, uśmiech od ucha do ucha i lekko pochylona głowę w bok. To nie była umyślna stylizacja. Dzień prędzej poimprezowałem z kumplem i wracając do niego na chatę natknąłem się na klomb
z bratkami. Tłumaczyłem koledze, że te kwiatki oprócz walorów estetycznych mają zastosowanie również w kuchni. Po czym zjadłem dwa czy trzy kwiatki. Ten jeden zachował się cały. Jeszcze na mega bombie, w pokoju gdzie wszędzie walały się butelki, ten właśnie kumpel zrobił mi fotkę. Ja przed wstawieniem jej na portal powycinałem tylko z tła stosy puszek
i butelek. Wszyscy byli tym zdjęciem zachwyceni.

Dosyć o mnie, ja uzewnętrzniłem się w pozostałych opowiadaniach a to poświęcone jest komu innemu.

Po długiej mordędze udało wybrać się te trzy zdjęcia. Wrzuciliśmy je na portal.
- Co teraz? – zapytała.
- No nie wiem, nie znam tego portalu i zasad na nim panujących. Musimy powoli to rozgryźć.
 -odpowiedziałem.
Chwilę nam zajęło zanim połapaliśmy się o co chodzi. Portal jak portal, w wersji darmowej bardzo ograniczony, jednak nikt z nas nie zamierzał w niego inwestować.

Mijały dni. Codzienne zaglądanie i badanie portalu. Tu jakiś koleś wysłał uśmieszek, inny wirtualnego całusa, jeszcze inny kwiatka. Z dnia na dzień tego przybywało.

Pewnego dnia napisał niejaki Greg. Zaczął na spokojnie. Krótka historia swojej osoby, że jest żołnierzem w piechocie Stanów Zjednoczonych, że obecnie przebywa na misji ONZ w Iranie, że jego żona zmarła zostawiając go i czternastoletnią córkę Basię. Jak twierdził, język polski znał stąd, że jego świętej pamięci żona była Polką. Co by tłumaczyło też imię córki.

Greg pisał codziennie, czasami nawet dwa razy dziennie, na moje nieszczęście. Dlaczego tak piszę? Tłumaczę, otóż na każdą jego wiadomość musiałem odpisywać ja. W konsultacji
z właścicielką konta. Miałem trzymać go na dystans, wszystko miało się dziać powoli. Tak też starałem się robić.

Po kilku dniach pisania, Greg bardzo się otworzył. Zaczął pisać, że jest zauroczony jej osobą, że pragnie ją poznać. Pisał o nadchodzącej emeryturze i przejściu do cywila. Planował wtedy przylot do Polski w celu osobistego poznania jego rozmówczyni.

Z każda następną wiadomością, oprócz jego zdjęć (w mundurze, czasami z jakimś muzułmaninem, którego jak twierdził jego oddział uratował) pojawiało się co raz więcej emocji, uczucia. Pisał, że jedynym jego celem życiowym jest poznać ją, swoją wirtualną miłość. No miło, pomyślałem. Może w końcu ktoś normalny zagości w jej sercu. Greg planował po przylocie do Polski otworzenie własnego biznesu. Tylko był mały problem. W moim rodzinnym mieście jedynie monopolowe miały rację bytu. Nic długo się nie utrzymywało. Za małe miasto żeby w nie inwestować, nie opłacalne. A ludzie pili, piją i pić będą.

No dobra.

Plany przyszłościowe są. Greg przyleci i wszyscy będą szczęśliwi. Nawet ja, bo zostanę zwolniony z przymusowego obowiązku pośredniczenia w kontaktach obojga.

Oczywiście równolegle wypisywali inni mężczyźni. Jeden był lekarzem na misji. Drugi kapitanem promu w Stanach Zjednoczonych. Najlepszy z kolei był „freak”, co to chwalił się, że wymyślił 3 nowe twierdzenia w matematyce, o których nikt chyba na świecie nie miał pojęcia. Napisał kilkaset wierszy, gdzie każdy składał się z tylu i tylu wersów itp. Itd. Pewnego dnia nawet przyjechał do naszego miasta i dwa dni nocował w altance w parku. Na nieszczęście ten park był naprzeciwko naszego bloku.
No ale przez ten czas został bez odpowiedzi, dodatkowo zablokowaliśmy świra na portalu
i w końcu był spokój.

Wracamy do relacji z Gregiem. Nie powiem, moja zleceniodawczyni powoli też zaczęła się wkręcać w tą znajomość. Kiedy tylko zobaczyła, że ten odpisał, dzwoniła do mnie i prosiła, abym w miarę możliwości zapoznał się z treścią jego listu, po czym udzielała wskazówek co
i jak mam napisać.

Masakra, ale co zrobić. Obiecałem, że pomogę, to pomogę.

Mijały tygodnie, po treściach maili można było wnioskować, że oboje się zaczęli angażować
w tą znajomość. Co raz więcej zdjęć, rozmowy na wideoczacie (w sumie ciężko nazwać rozmową to, jak mówi tylko jedna osoba a druga tylko odpisuje). Jak twierdził Greg, on nie mógł oficjalnie używać skype tam gdzie był, podobno musiał się z tym ukrywać. No ale wszystko da się zrozumieć.

Znajomość rozkwitała, zaczęły pojawiać się wspólne plany, pojawiły się nadzieje na spokojne, wspólne życie. Moja zleceniodawczyni w planach uwzględniała także Basię, córkę Grega. Jak twierdziła zawsze chciała mieć córeczkę.
Kolejne dni, kolejne wiadomości przepełnione nadzieją, wzajemną sympatią. Gdy nagle Greg pisze:
- Już niedługo moja Kochana będę przy Tobie. Kończy się moja służba i zacznie tak wyczekiwana emerytura a wtedy przylecę pierwszym samolotem do Ciebie.

Szok. Greg faktycznie chce przylecieć. Wszyscy zaniepokojeni. Nikt nie wie jakie on ma wyobrażenie o swojej rozmówczyni. Prawda była taka, że nie mieli przed sobą tajemnic. Wiedział czym ona się zajmuje na co dzień. Mimo wszystko obawy były, chociaż by jak go tu ugościć. Przecież nie weźmie go, obcego mężczyznę pod swój dach. Niech wynajmie pokój w hotelu.

Pomyślałem chwilę i przytaknąłem.

- Masz rację. Niech zamieszka w hotelu, bo co, jeżeli okaże się, że w realu sobie nie przypasujecie? Ja w swoich przygodach portalowych miałem tak wiele razy – powiedziałem – pisało nam się super, o wszystkim i o niczym. Dopiero spotkanie twarzą w twarz wyjaśniało
i rozwiązywało wszystko.
- To prawda – przyznała mi rację jednocześnie utwierdzając się w swoich postanowieniach.

Kolejna wiadomość od Grega, w treści jak zwykle dużo czułości, wrażliwości. Tym razem
w załączniku skan zarezerwowanego biletu. Miał być jakoś pod koniec sierpnia. Ja planowo miałem być już w Warszawie. Ale to nie koniec. W wiadomości Greg napisał też, że dostał sporą odprawę w gotówce, plus prezenty od mieszkańców za pomoc, również w formie pieniężnej. Pisał, że nie może tego przelać do stanów tradycyjnym sposobem ze względu na jakieś zabezpieczenia, że niby mogło by to wyglądać na wspieranie terroryzmu czy coś. Napisał też, że może te pieniądze wysłać za pośrednictwem dyplomaty z ONZ, potrzebuje tylko, aby moja zleceniodawczyni się z nim skontaktowała, wysłała mu swój adres i aktualne zdjęcie, by ten mógł ją rozpoznać.

To już powoli zaczynało mi śmierdzieć, no ale ok. Póki piszemy z nimi w sieci,  nikomu nic się nie dzieje. Pisze dyplomata, że nazywa się tak i tak, że pisze w imieniu swojego przyjaciela,
w załączniku przesłał skan listu nadawczego z paczki, w której rzekomo miały znajdować się pieniądze Grega. W kolejnym liście przesłał skan biletu, że już jest w drodze, będzie za trzy dni.

Moja zleceniodawczyni spanikowała.
- Półtorej kilo paczka a w niej pieniądze, co ja z nimi mam zrobić? W domu przecież nie mogę trzymać. Ktoś się dowie, w łeb mi da i pieniądze ukradnie – panikowała.
- Spokojnie – mówię – trzeba się zorientować, czy w placówce naszego banku można założyć skrytkę bankową – dodałem.
- Proszę Cię, pomóż mi to ogarnąć.
- No dobrze, pomogę. Napiszę do koleżanki. Jej sąsiadka podobno jest kierowniczką naszego banku. Zaraz wszystko będziemy wiedzieli – uspokajałem.
Po kilku minutach:
- Słuchaj, w naszym banku nie ma opcji założenia skrytki, ale gadałem z koleżanką. Ona pojedzie z Tobą do Elbląga. Tam na pewno można coś takiego zrobić. Poza tym we dwie będzie bezpieczniej.
Zgodziła się. Problem rozwiązany. Teoretycznie.

No ale nie było by tej historii, gdyby wszystko było takie piękne. Bogaty żołnierz z ameryki. Miłość kwitnąca, dwa serca dzięki internetowi odnalazły się pomimo dzielących je kilometrów?

To nie w tej bajce. Poprosiłem o przesłanie mi tego niby listu przewozowego. Chwilę później miałem go na swoim mailu. Dziwnie podejrzany był, ewidentnie ktoś ingerował w jego treść, ale tak nieudolnie, że tylko niedowidzący by się nie połapał. O swoich obawach poinformowałem swoją zleceniodawczynię. Powiedziałem, że to może być jakiś przekręt, ale zobaczmy co dalej będzie. Póki co, jesteśmy bezpieczni.

Dyplomata napisał. W jego liście była informacja, że jest już w drodze. Serca podchodziły nam do gardeł. Co jeżeli to jednak prawda? No nic. Czekamy.

Kolejna wiadomość. Pisze dyplomata:
- Witam, właśnie znajduję się na granicy takiej i takiej. Napotkałem pewne problemy. Straż graniczna chce poddać przesyłkę kontroli. Jest opcja, że odpuszczą, jak zapłaci się cztery tysiące euro.
 No ładnie, to już wiemy na czym stoimy. Ale to jeszcze nie koniec wiadomości. W dalszej części pisał coś takiego:
- Niestety nie operuję taką gotówka. Przy sobie miałem tylko dwa tysiące, które mogę założyć. Proszę o przesłanie drugiej połowy za pośrednictwem Western Union i podanie numeru transakcji.
No i się zaczęło. Moje obawy okazały się słuszne. Kolejni naciągacze. Ale zabawmy się z nimi.

Po poinformowaniu zleceniodawczyni o przekręcie kamień spadł jej z serca. Bardziej obawiała się, że faktycznie będzie musiała się zająć czyjąś gotówką i ewentualnym przylotem tego całego Grega, niż faktem, że to przekręt. No i może dobrze, bo gdyby ktoś ją zranił…, to znam przynajmniej trzy osoby, które urwały by tym cwaniakom jaja i nakarmiły ich nimi.

No dobra, cicho sza, bawimy się w ich grę. W odpowiedzi na wiadomość pseudo dyplomaty wspólnie napisaliśmy:
- Drogi Panie. Z przykrością muszę poinformować, że strasznie jest mi przykro. Początkowo wierzyłam w dobre intencje Pana i Grega. Jednak na chwilę obecną zaczynam podejrzewać podstęp. Nawet gdyby to było prawdą, nie posiadam na chwilę obecną takiej sumy. To bardzo dużo pieniędzy. Dodatkowo chciała bym poinformować, że wszystkie listy napisane od Grega, oraz Pańskie zostały wydrukowane. Adres IP z którego Panowie pisali jest zapisany i w chwili obecnej te wszystkie dowody Waszego oszustwa są w drodze do odpowiednich władz, które zajmują się ściganiem takich przestępców. W załączniku przesyłam zrzuty ekranu z Waszą lokalizacją według IP. Jestem Bardzo zawiedziona, że ktoś chciał zagrać na moich uczuciach
i wyłudzić ode mnie pieniądze. Życzę powodzenia. Pa.

No wiadomość była wyczerpująca i zgadnijcie co dalej… ?

No właśnie…, nic. Kompletna cisza.

Faktycznie sprawdziłem na prośbę zleceniodawczyni adres IP na podstawie e-maili. Wyniki wskazywały na południową część Stanów Zjednoczonych. No może żeby nie to, że ów dyplomata  był już jak sam twierdził w Europie a wyniki wyszukiwania wskazywały zupełnie co innego, …no może wtedy wyglądało by to wiarygodniej. Niestety…, nie dość, że ktoś zmodyfikował list przewozowy w dodatku prawdopodobnie programem MS Paint? To dodatkowo nie potrafił ukryć się w sieci.

Żal…

Tak więc sami widzicie. Świat jest pełen świrów i oszustów. Bądź tu wiarygodnym w tych czasach, bądź ufnym w stosunku do innych. Nie da się. Na pewno nie w sieci… . Myślę, że to jeszcze nie koniec tego działu i spodziewajcie się kolejnych części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Warsaw - Singles City , Blogger