04:33

List do depresji

Droga Depresjo.

Znamy się zaledwie parę chwil a mimo to, mam wrażenie jakbym znał Cię całą wieczność.

Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, towarzyszyło mi uczucie, że to tylko przelotna znajomość, że odejdziesz tak, jak odchodziły wszystkie kobiety mojego życia. Zostaną tylko wspomnienia, nic więcej.

Nic bardziej mylnego.

Nasza znajomość rozkwitała.

Każdego dnia, kiedy po pracy wracałem do domu, Ty czekałaś w nim na mnie. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę.

Pamiętam jak dziś..., to pierwsze nasze spotkanie. Przechodziłem kryzys po rozstaniu. Serce pękało mi co dnia, następnie goiło się by znów móc pękać,
... i tak w kółko. Zawładnięte rozpaczą i poczuciem niesprawiedliwości, szukało ucieczki.

Miesiące mijały, blizna stawała się co raz większa, zajmowała co raz większe obszary serca. Powoli zaczynało brakować na nim miejsca.

I wtedy zobaczyłem Ciebie..., stałaś samotnie..., w Twoich oczach zauważyłem tą samą pustkę, którą czułem w swoim sercu. Odziana w odcienie szarości stałaś
i patrzyłaś w moją stronę.

Podeszłaś…, zagaiłaś…, miałaś w sobie to coś, co przykuło moją uwagę. Głębia Twej szarości wydawała mi się tak przenikliwa i dostępna, że mógłbym się
w niej zanurzyć.

Zaczęliśmy się spotykać.

Zaprosiłem Cię do swojego życia.

Spotkania były co raz częstsze.

Ty oplatałaś mnie swymi ramionami beznadziejności, bezsilności, …pochłaniałaś mnie, ja wtapiałem się w Ciebie otulany aurą szarej rzeczywistości, wytracającej swe barwy życia.

Mijały dni…, tygodnie…, miesiące. W życiu pojawiały się krótkie epizody z nowo poznanymi kobietami, które znikały tak szybko, jak się pojawiały. 

Ty jednak cały czas byłaś obok…, trwałaś…, czekałaś…, za każdym razem przyjmowałaś mnie
z powrotem w swoje ramiona. Niczym porzuconego szczeniaka znalezionego w lesie, przywiązanego do drzewa.

I znowu poznana nowa kobieta, znowu rozpoczęta nowa przygoda. Serce drżało, mówiło to Ta, to Ona, walcz…. Kochaj, szanuj, bądź dla niej wszystkim tym, czego zapragnie. W brzuchu pojawiały się tzw. motylki. Słuchałem serca, walczyłem jak umiałem, choć walczyć nie potrafiłem….

A w życiu raz tylko byłem mocno raniony, ostrzem zdrady, …zdrady psychicznej.

Nigdy wcześniej walczyć nie musiałem, a gdy już to dobrocią i uczuciem najszczerszym wojowałem.

To był mój oręż. Lecz co, gdy to już nie wystarcza? To jakbym uzbrojony w szablę i tarczę zaledwie mierzył się ze smokiem, bestią odtrącenia.

Ty się temu przyglądałaś…, widziałaś każdy mój ruch, każde uderzenie serca, każdą łzę spływająca po policzku.

Serca słuchałem.

Pisałem wtedy…, dzwoniłem…, kiedy mogłem rozmawiałem twarzą w twarz…, a w słowach swych same komplementy, wyznania miłości przez słowa, dotyk
i obecność. Słowa prawdziwe
i szczere, bo płynące prosto z serca. Słowa, które zamiast pomóc…, zaszkodziły. Na nic się zdały, swoją szczerością i otwartością tylko ją odstraszyłem. Uciekła mi…, uciekła i nie wróci…, a serce?

Serce znów płacze.

Obserwowałaś dalej, wszystkie podjęte kroki zapisywałaś w swej pamięci, by móc później wspólnie doszukać się błędu, którego jeszcze nie dostrzegałem.

Wróciłem…, jak kochająca matka przyjmuje swoje niewdzięczne, zbuntowane dziecko, co po każdej porażce wraca aby się schronić, poczuć bezpiecznie, tak Ty przyjęłaś mnie.

Jesteśmy sami, wymiana spostrzeżeń, myśli. Zastanawianie się nad sensem istnienia. Nad wartościami, którymi się ludzie kierują, a tymi którymi kierować powinni.
No nic…, jesteśmy sami, nikt nas nie słyszy. Zamykamy się w sobie, stawiamy mur, zakładamy maski. Przecież każdy je zakłada, więc dlaczego nie możemy
i my?

Na co dzień  z uśmiechem od ucha do ucha, …jakby pobudzony, …biegający po korytarzu jakby naładowany pozytywną energią. Wręcz zarażający uśmiechem,
ale tylko w godzinach do dyspozycji…, roboczogodzinach.

Wracam do domu, maskę odkładam na półkę, wracam do Ciebie stęskniony Twej obecności.
Codzienne czynności wykonane, …praca-done, …obiad-done, …prysznic-done. Mamy czas dla siebie, tylko ja i Ty… i te myśli, podsumowanie całego dnia,
co wyszło mi dobrze, co mogło wyjść lepiej.

Wtulam się w Twe ramiona, …odpływam, …zasypiam, …śpię po dziesięć/jedenaście godzin dziennie a mimo to wstaję zmęczony. W snach często szukam jej,
tej prawdziwej miłości.

Każdy poranek taki sam, kawa, śniadanie, poranna toaleta i do pracy. W drodze odsłuchiwanie muzyki, ciągle tej samej, reggae…, o miłości.

Miłości…, uczuciu tak pięknym i tak poszukiwanym przez wszystkich ludzi. Pojęciu dla wszystkich tak różnym, odmiennym. Miłość…, czym właściwie jest?

Tyle razy o tym myśleliśmy, tyle razy o tym mówiliśmy.

- Co znaczy kochać i być kochanym?

- Kogo kochać?

- Za co kochać?

- Dlaczego kochać?

Tak wiele pytań w związku z tym jednym słowem, tak często się powtarzających. I ten ciągły brak odpowiedzi….  Tylu myślicieli, romantyków jej szukało.

Mówiłaś, tłumaczyłaś a ja starałem się to pojąć. Moja wizja miłości była niezgodna
z wartościami, jakie w tych czasach rządziły ludzkością.  

Chciałem kochać, chciałem być kochanym, czuć to całym sercem, całym sobą. Byłem gotowy na to. Jednak nie miałem cienia wątpliwości, nie tu, nie teraz. Długo jeszcze poczekam, zanim doświadczę to, na co czekam całe życie.

Szereg zmian, wielkich zmian. To mnie czekało, Ty wiernie wspierałaś mnie w mojej codziennej walce. Pomagałaś odgrywać rolę uśmiechniętego nauczyciela, lubianego przez uczniów
i kolegów z pracy tylko po to, bym po powrocie do domu znów oddał się Tobie. Zamknął mur swej twierdzy, odłożył złotą zbroję dobrego człowieka, …odwiesił na wieszak. Zdjął maskę. Maskę, na której wiecznie gościł uśmiech.

Uśmiech…, tym gestem wyzbywałem się niechcianych pytań. Tym walczyłem z wrogim
i nieznanym mi uczuciem szczęścia. Zwykły uśmiech…, a w środku smutek i żal. Wnętrze wypełnione pustką. Jedyne co posiadałem to głęboka pustka, …która niczym czarna dziura – anomalia kosmiczna – wchłaniała każdą chwilę z mojego życia, karmiła się nimi i pozostawiała z niczym.

Pustka niczym szkielet konstrukcji…, układ kostny organizmu trzymała mnie w całości.

W oczekiwaniu na to co ma przyjść. Co ma nadejść….

Dziś? Nieee…, to nie możliwe – mówisz.

Jutro? Może…, ale nie rób sobie nadziei – wiecznie powtarzasz.

Kiedy zatem? Się pytam.

W swoim czasie…! – mówisz, - w swoim czasie.

A ja Ci wierzę, przecież jako jedyna trwasz przy mnie, ani razu mnie nie oszukałaś, nie zdradziłaś.

Więc…, wierzę Ci i czekam.

04:27

W sieci oszustw cz.3 - Na żołnierza..., z USA

Życie było by zbyt nudne, gdyby nic się w nim nie działo…, tym razem chciałbym opisać wam krótką historię kogoś mi bardzo bliskiego. Kolejny przykład oszustw i naciągaczy w sieci.

Jest piękny, słoneczny dzień. Bodajże lipiec…, tak zdecydowanie historia ta zaczęła się w lipcu. Skąd wiem? Stary aż tak nie jestem, żeby wszystko pozapominać a po drugie miałem wtedy wolne i czas spędzałem w rodzinnych stronach.

Kontynuując.
Pewnego słonecznego dnia, rozkoszując się pięknem natury, paląc fajkę w oknie pokoju dzwoni telefon.
- halo?
- no cześć, słuchaj w  mieszkaniu przygotowałam wszystko do obiadu, trzeba tylko ziemniaki obrać i wstawić przed moim przyjazdem, zajmiesz się tym?
– powiedział głos w słuchawce.
- no dobra, zajmę się tym – odpowiedziałem – po śniadaniu wyjdę na godzinkę, na mały spacerek z psem, wrócę i ogarnę co trzeba.
- no dobrze, będę koło 14:00 – odpowiedziała osoba po drugiej stronie słuchawki.
- ok – i już miałem się rozłączyć, gdy nagle…
- czekaj…, mam do Ciebie prośbę – powiedziała.
- a jakąż to masz jeszcze prośbę do mnie? – zapytałem.
- ostatnio rozmawiałam z tą koleżanką Stenią, pamiętasz? Kiedyś razem byłyśmy na urlopie.
- no tak, pamiętam i co wynikło z tej waszej rozmowy?
- Stenia mówiła, że od jakiegoś czasu jest na jakimś portalu randkowym, mówiła mi nawet nazwę, ale teraz nie przypomnę sobie. Pomożesz mi założyć konto na czymś takim? Stenia chwali sobie ten portal, opowiadała, że już kilka razy spotkała się z różnymi mężczyznami na kawie. Co ja będę w domu tylko siedziała, na co dzień tylko praca, dom i pies. Odkąd pogoniłam tego pijaka to trochę samej mi nudno – powiedziała.
- he he he, Ty i portal randkowy, dobre. No ale jak chcesz, to pomogę w założeniu.
- dobrze, dziękuję, widzimy się później. Pa
- no pa – odpowiedziałem, a w słuchawce zapadła cisza.

Mój plan na resztę dnia właśnie został rozpisany. Śniadanie, toaleta, spacer z pupilem, szykowanie obiadu no i coś co bawiło mnie najbardziej. Portale randkowe. Sam już w swoim życiu kilka przerobiłem takich portali, wiem czego można się na nich spodziewać. Z resztą…, przeczytajcie wcześniejsze wpisy, zobaczycie jak ludzie potrafią nam pomalować świat na różne barwy.

Śniadanie – zjedzone, toaleta – zaliczona – przy drzwiach czai się najukochańsza bestia świata. Mój pupil. Suczka wielkości owczarka niemieckiego, maści ni to brązowej, ni to szarej. Miała na sobie pełną paletę barw. Niegdyś sąsiadka powiedziała, że trochę maścią przypomina jej jenota. Nie wiem, skąd to porównanie, nie widziałem co prawda nigdy jenota na własne oczy, ale oglądałem swojego czasu dużo filmów o zwierzętach. Jednot, dzika bestia, mieszanka niedźwiedzia z wilkiem. Żywiąca się padliną i surowym mięsem.  W sumie…, moja „maleńka” może faktycznie trochę go przypominała, ale jedynie pod tym względem, że zjadała wszystko co znalazła na spacerze. Co oczywiście było przyczyną naszych popsutych relacji. Boszzz…, czy ona w domu nie dostaje, czy ktoś ją głodzi? Przeciwnie, dzięki niej co niektórzy mogą poszczycić się super sylwetką. Nie dosyć, że zjadała swoją porcję, to jeszcze wyżebrała połowę naszej.

Jednak nie o niej to opowiadanie.

Kontynuujmy.

Dzień praktycznie spełniony. Zostało jedno…, założenie konta na portalu, o którym nie miałem zielonego pojęcia. Regionalny portal randkowy.
Start, logujemy się a raczej zakładamy konto. Zanim to, trzeba założyć nowy email, gzie nie będzie ani imienia, ani nazwiska. BAH! Zadanie pierwsze
– wykonane. Dobra, wklepujemy dane. Z prawdziwych, to chyba tylko wiek był dobry. Pozostała część zmyślona.
No ok, jest konto, dane częściowo uzupełnione, teraz trzeba by było wstawić jakąś fotkę… i tu się zaczyna przygoda.
- Może ta? – zapytałem.
- Pokaż, możesz ją powiększyć?
- Proszę bardzo.
- Nie, ta nie. Mam tu przymrużone oczy, szukaj innej – odpowiedziała.
- No to może ta? – wyświetliłem kolejne zdjęcie.
- Nie, ta też mi się nie podoba. Zobacz jak ja na niej jestem ubrana.
- Nie wiem o co ci chodzi, według mnie jest ok – powiedziałem – no to może ta?
- Hmmm…, nie, ta też nie.

Godzinę albo półtorej szukaliśmy odpowiedniego zdjęcia, wielokrotnie wyświetlając na ekranie monitora te same fotografie. Mało tego, robiliśmy kolejne, w salonie, z pieskiem, w takiej czy innej garsonce. Miałem już tego po dziurki w nosie. Pamiętam jak zakładałem pierwsze konto na portalu randkowym, wrzuciłem tam zdjęcie, na którym za uchem miałem żółtego bratka, uśmiech od ucha do ucha i lekko pochylona głowę w bok. To nie była umyślna stylizacja. Dzień prędzej poimprezowałem z kumplem i wracając do niego na chatę natknąłem się na klomb
z bratkami. Tłumaczyłem koledze, że te kwiatki oprócz walorów estetycznych mają zastosowanie również w kuchni. Po czym zjadłem dwa czy trzy kwiatki. Ten jeden zachował się cały. Jeszcze na mega bombie, w pokoju gdzie wszędzie walały się butelki, ten właśnie kumpel zrobił mi fotkę. Ja przed wstawieniem jej na portal powycinałem tylko z tła stosy puszek
i butelek. Wszyscy byli tym zdjęciem zachwyceni.

Dosyć o mnie, ja uzewnętrzniłem się w pozostałych opowiadaniach a to poświęcone jest komu innemu.

Po długiej mordędze udało wybrać się te trzy zdjęcia. Wrzuciliśmy je na portal.
- Co teraz? – zapytała.
- No nie wiem, nie znam tego portalu i zasad na nim panujących. Musimy powoli to rozgryźć.
 -odpowiedziałem.
Chwilę nam zajęło zanim połapaliśmy się o co chodzi. Portal jak portal, w wersji darmowej bardzo ograniczony, jednak nikt z nas nie zamierzał w niego inwestować.

Mijały dni. Codzienne zaglądanie i badanie portalu. Tu jakiś koleś wysłał uśmieszek, inny wirtualnego całusa, jeszcze inny kwiatka. Z dnia na dzień tego przybywało.

Pewnego dnia napisał niejaki Greg. Zaczął na spokojnie. Krótka historia swojej osoby, że jest żołnierzem w piechocie Stanów Zjednoczonych, że obecnie przebywa na misji ONZ w Iranie, że jego żona zmarła zostawiając go i czternastoletnią córkę Basię. Jak twierdził, język polski znał stąd, że jego świętej pamięci żona była Polką. Co by tłumaczyło też imię córki.

Greg pisał codziennie, czasami nawet dwa razy dziennie, na moje nieszczęście. Dlaczego tak piszę? Tłumaczę, otóż na każdą jego wiadomość musiałem odpisywać ja. W konsultacji
z właścicielką konta. Miałem trzymać go na dystans, wszystko miało się dziać powoli. Tak też starałem się robić.

Po kilku dniach pisania, Greg bardzo się otworzył. Zaczął pisać, że jest zauroczony jej osobą, że pragnie ją poznać. Pisał o nadchodzącej emeryturze i przejściu do cywila. Planował wtedy przylot do Polski w celu osobistego poznania jego rozmówczyni.

Z każda następną wiadomością, oprócz jego zdjęć (w mundurze, czasami z jakimś muzułmaninem, którego jak twierdził jego oddział uratował) pojawiało się co raz więcej emocji, uczucia. Pisał, że jedynym jego celem życiowym jest poznać ją, swoją wirtualną miłość. No miło, pomyślałem. Może w końcu ktoś normalny zagości w jej sercu. Greg planował po przylocie do Polski otworzenie własnego biznesu. Tylko był mały problem. W moim rodzinnym mieście jedynie monopolowe miały rację bytu. Nic długo się nie utrzymywało. Za małe miasto żeby w nie inwestować, nie opłacalne. A ludzie pili, piją i pić będą.

No dobra.

Plany przyszłościowe są. Greg przyleci i wszyscy będą szczęśliwi. Nawet ja, bo zostanę zwolniony z przymusowego obowiązku pośredniczenia w kontaktach obojga.

Oczywiście równolegle wypisywali inni mężczyźni. Jeden był lekarzem na misji. Drugi kapitanem promu w Stanach Zjednoczonych. Najlepszy z kolei był „freak”, co to chwalił się, że wymyślił 3 nowe twierdzenia w matematyce, o których nikt chyba na świecie nie miał pojęcia. Napisał kilkaset wierszy, gdzie każdy składał się z tylu i tylu wersów itp. Itd. Pewnego dnia nawet przyjechał do naszego miasta i dwa dni nocował w altance w parku. Na nieszczęście ten park był naprzeciwko naszego bloku.
No ale przez ten czas został bez odpowiedzi, dodatkowo zablokowaliśmy świra na portalu
i w końcu był spokój.

Wracamy do relacji z Gregiem. Nie powiem, moja zleceniodawczyni powoli też zaczęła się wkręcać w tą znajomość. Kiedy tylko zobaczyła, że ten odpisał, dzwoniła do mnie i prosiła, abym w miarę możliwości zapoznał się z treścią jego listu, po czym udzielała wskazówek co
i jak mam napisać.

Masakra, ale co zrobić. Obiecałem, że pomogę, to pomogę.

Mijały tygodnie, po treściach maili można było wnioskować, że oboje się zaczęli angażować
w tą znajomość. Co raz więcej zdjęć, rozmowy na wideoczacie (w sumie ciężko nazwać rozmową to, jak mówi tylko jedna osoba a druga tylko odpisuje). Jak twierdził Greg, on nie mógł oficjalnie używać skype tam gdzie był, podobno musiał się z tym ukrywać. No ale wszystko da się zrozumieć.

Znajomość rozkwitała, zaczęły pojawiać się wspólne plany, pojawiły się nadzieje na spokojne, wspólne życie. Moja zleceniodawczyni w planach uwzględniała także Basię, córkę Grega. Jak twierdziła zawsze chciała mieć córeczkę.
Kolejne dni, kolejne wiadomości przepełnione nadzieją, wzajemną sympatią. Gdy nagle Greg pisze:
- Już niedługo moja Kochana będę przy Tobie. Kończy się moja służba i zacznie tak wyczekiwana emerytura a wtedy przylecę pierwszym samolotem do Ciebie.

Szok. Greg faktycznie chce przylecieć. Wszyscy zaniepokojeni. Nikt nie wie jakie on ma wyobrażenie o swojej rozmówczyni. Prawda była taka, że nie mieli przed sobą tajemnic. Wiedział czym ona się zajmuje na co dzień. Mimo wszystko obawy były, chociaż by jak go tu ugościć. Przecież nie weźmie go, obcego mężczyznę pod swój dach. Niech wynajmie pokój w hotelu.

Pomyślałem chwilę i przytaknąłem.

- Masz rację. Niech zamieszka w hotelu, bo co, jeżeli okaże się, że w realu sobie nie przypasujecie? Ja w swoich przygodach portalowych miałem tak wiele razy – powiedziałem – pisało nam się super, o wszystkim i o niczym. Dopiero spotkanie twarzą w twarz wyjaśniało
i rozwiązywało wszystko.
- To prawda – przyznała mi rację jednocześnie utwierdzając się w swoich postanowieniach.

Kolejna wiadomość od Grega, w treści jak zwykle dużo czułości, wrażliwości. Tym razem
w załączniku skan zarezerwowanego biletu. Miał być jakoś pod koniec sierpnia. Ja planowo miałem być już w Warszawie. Ale to nie koniec. W wiadomości Greg napisał też, że dostał sporą odprawę w gotówce, plus prezenty od mieszkańców za pomoc, również w formie pieniężnej. Pisał, że nie może tego przelać do stanów tradycyjnym sposobem ze względu na jakieś zabezpieczenia, że niby mogło by to wyglądać na wspieranie terroryzmu czy coś. Napisał też, że może te pieniądze wysłać za pośrednictwem dyplomaty z ONZ, potrzebuje tylko, aby moja zleceniodawczyni się z nim skontaktowała, wysłała mu swój adres i aktualne zdjęcie, by ten mógł ją rozpoznać.

To już powoli zaczynało mi śmierdzieć, no ale ok. Póki piszemy z nimi w sieci,  nikomu nic się nie dzieje. Pisze dyplomata, że nazywa się tak i tak, że pisze w imieniu swojego przyjaciela,
w załączniku przesłał skan listu nadawczego z paczki, w której rzekomo miały znajdować się pieniądze Grega. W kolejnym liście przesłał skan biletu, że już jest w drodze, będzie za trzy dni.

Moja zleceniodawczyni spanikowała.
- Półtorej kilo paczka a w niej pieniądze, co ja z nimi mam zrobić? W domu przecież nie mogę trzymać. Ktoś się dowie, w łeb mi da i pieniądze ukradnie – panikowała.
- Spokojnie – mówię – trzeba się zorientować, czy w placówce naszego banku można założyć skrytkę bankową – dodałem.
- Proszę Cię, pomóż mi to ogarnąć.
- No dobrze, pomogę. Napiszę do koleżanki. Jej sąsiadka podobno jest kierowniczką naszego banku. Zaraz wszystko będziemy wiedzieli – uspokajałem.
Po kilku minutach:
- Słuchaj, w naszym banku nie ma opcji założenia skrytki, ale gadałem z koleżanką. Ona pojedzie z Tobą do Elbląga. Tam na pewno można coś takiego zrobić. Poza tym we dwie będzie bezpieczniej.
Zgodziła się. Problem rozwiązany. Teoretycznie.

No ale nie było by tej historii, gdyby wszystko było takie piękne. Bogaty żołnierz z ameryki. Miłość kwitnąca, dwa serca dzięki internetowi odnalazły się pomimo dzielących je kilometrów?

To nie w tej bajce. Poprosiłem o przesłanie mi tego niby listu przewozowego. Chwilę później miałem go na swoim mailu. Dziwnie podejrzany był, ewidentnie ktoś ingerował w jego treść, ale tak nieudolnie, że tylko niedowidzący by się nie połapał. O swoich obawach poinformowałem swoją zleceniodawczynię. Powiedziałem, że to może być jakiś przekręt, ale zobaczmy co dalej będzie. Póki co, jesteśmy bezpieczni.

Dyplomata napisał. W jego liście była informacja, że jest już w drodze. Serca podchodziły nam do gardeł. Co jeżeli to jednak prawda? No nic. Czekamy.

Kolejna wiadomość. Pisze dyplomata:
- Witam, właśnie znajduję się na granicy takiej i takiej. Napotkałem pewne problemy. Straż graniczna chce poddać przesyłkę kontroli. Jest opcja, że odpuszczą, jak zapłaci się cztery tysiące euro.
 No ładnie, to już wiemy na czym stoimy. Ale to jeszcze nie koniec wiadomości. W dalszej części pisał coś takiego:
- Niestety nie operuję taką gotówka. Przy sobie miałem tylko dwa tysiące, które mogę założyć. Proszę o przesłanie drugiej połowy za pośrednictwem Western Union i podanie numeru transakcji.
No i się zaczęło. Moje obawy okazały się słuszne. Kolejni naciągacze. Ale zabawmy się z nimi.

Po poinformowaniu zleceniodawczyni o przekręcie kamień spadł jej z serca. Bardziej obawiała się, że faktycznie będzie musiała się zająć czyjąś gotówką i ewentualnym przylotem tego całego Grega, niż faktem, że to przekręt. No i może dobrze, bo gdyby ktoś ją zranił…, to znam przynajmniej trzy osoby, które urwały by tym cwaniakom jaja i nakarmiły ich nimi.

No dobra, cicho sza, bawimy się w ich grę. W odpowiedzi na wiadomość pseudo dyplomaty wspólnie napisaliśmy:
- Drogi Panie. Z przykrością muszę poinformować, że strasznie jest mi przykro. Początkowo wierzyłam w dobre intencje Pana i Grega. Jednak na chwilę obecną zaczynam podejrzewać podstęp. Nawet gdyby to było prawdą, nie posiadam na chwilę obecną takiej sumy. To bardzo dużo pieniędzy. Dodatkowo chciała bym poinformować, że wszystkie listy napisane od Grega, oraz Pańskie zostały wydrukowane. Adres IP z którego Panowie pisali jest zapisany i w chwili obecnej te wszystkie dowody Waszego oszustwa są w drodze do odpowiednich władz, które zajmują się ściganiem takich przestępców. W załączniku przesyłam zrzuty ekranu z Waszą lokalizacją według IP. Jestem Bardzo zawiedziona, że ktoś chciał zagrać na moich uczuciach
i wyłudzić ode mnie pieniądze. Życzę powodzenia. Pa.

No wiadomość była wyczerpująca i zgadnijcie co dalej… ?

No właśnie…, nic. Kompletna cisza.

Faktycznie sprawdziłem na prośbę zleceniodawczyni adres IP na podstawie e-maili. Wyniki wskazywały na południową część Stanów Zjednoczonych. No może żeby nie to, że ów dyplomata  był już jak sam twierdził w Europie a wyniki wyszukiwania wskazywały zupełnie co innego, …no może wtedy wyglądało by to wiarygodniej. Niestety…, nie dość, że ktoś zmodyfikował list przewozowy w dodatku prawdopodobnie programem MS Paint? To dodatkowo nie potrafił ukryć się w sieci.

Żal…

Tak więc sami widzicie. Świat jest pełen świrów i oszustów. Bądź tu wiarygodnym w tych czasach, bądź ufnym w stosunku do innych. Nie da się. Na pewno nie w sieci… . Myślę, że to jeszcze nie koniec tego działu i spodziewajcie się kolejnych części.

04:12

W sieci oszustw. cz.2 - wideo randki...


Kolejna historia.

Całe szczęście tak jak w poprzednim przypadku, tak i w tym nikt nie ucierpiał.

Któregoś pięknego dnia, całkiem niedawno to było przyznam. Na portalu napisała do mnie pewna dziewczyna. Zdziwiłem się, że taka laska zwróciła na mnie uwagę. No ale nic, zacząłem z nią pisać. Początkowo, jak zawsze, wszystko wydawało się być ok. żadnych smutnych historii, nic z tych rzeczy.
Tak więc kontynuowałem z nią konwersacje. Siema, siema, skąd jesteś itp. Itd.
Ona napisała mi, że jest z Francji. WTF?

Myślę sobie.

Napisane w profilu ma, że jej lokalizacja to Warszawa przecież. Więc jej pytam, co jest grane,
 w opisie i lokalizacji jest, ze jest w PL.
Szybko dopowiedziała mi, że była w Polsce, ale wróciła już do siebie, ale zamierza jeszcze raz odwiedzić Warszawę, bo jej się bardzo podobało.

Pomyślałem no ok.

I w tym momencie ona do  mnie pisze – a chciałbym zauważyć, że byłem wtedy w pracy, na całe szczęście:
– Jestem młodą i niedoświadczaną w tych tematach dziewczyną, ale lubię wyzwania
i bardzo chciała bym spróbować seks kamerek.

Pomyślałem początkowo, że sporo ludzi się w to bawi i zdecydowanie większość są to osoby
z za granicy.

Pomyślałem, czemu by nie…, odpisałem coś w stylu:
- Słuchaj, ale jak Ty to sobie wyobrażasz?
- Masz skype? – zapytała.
- No mam.
- To zadzwoń do mnie – namawiała.

I tu całe to szczęście w nieszczęściu, że po pierwsze – byłem w pracy, po drugie – nawet jak bym miał czas wolny w pracy, to przy stanowisku komputerowym nie miałem ani kamerki, ani zestawu audio, po trzecie – nie pamiętałem loginu do swojego konta na skype.

Pewnie zastanawiacie się dlaczego piszę, że na szczęście.

To lecimy dalej.

Otóż byłem bardzo zaciekawiony jej propozycją i początkowo żałowałem, że akurat teraz mam taki „dyskomfort”, nie dosyć, że w pracy, brak sprzętu audio-wideo, no i zapomniane hasło do konta. Pomyślałem chwilowo, a co mi tam, założę nowe konto. I tak tez zrobiłem.

Założyłem nowe konto, pobrałem apkę na telefon, zalogowałem się i piszę.
- Słuchaj, nie mogę rozmawiać, bo właśnie jadę z jednej pracy do drugiej i jestem obecnie
w tramwaju. Mogę tylko pisać na skype.
- Dobrze, nie ma problemu – odpisała.

Jednak zanim dojechałem do drugiej placówki coś mnie tknęło. – Kurwa mać! – Krzyknąłem
w myślach. – A co, jeżeli to jakieś próby wyłudzenia danych, czy czegokolwiek poprzez połączenie przez skype? – kontynuowałem swoje myśli.

Nie chciałem tego sprawdzać, najpierw w aplikacji kliknąłem zgłoś użytkownika, następnie zablokuj i na koniec usunąłem wszystko z telefonu.

Kontakt się urwał, bezpowrotnie.

Na moje szczęście.

Jakiś tydzień później, dzwoni do mnie kumpel z Danii.
- Siema Bociuś, słuchaj jaka akcja – podjarany zaczął rozmowę – na tym portalu poznałem laseczkę, śliczna normalnie, z 24 lata, brunetka z zajebistym ciałem – ciągnął z podnieceniem w głosie.
- No dobra no i? – przerywając mu, miałem nadzieję, że chłopach trochę zwolni, ochłonie.
- No słuchaj stary, ona mi pisze, żebym dawał na kamerkę z nią, myślę czemu nie, no to bach, połączyliśmy się, ona zaczęła się rozbierać, no stary jakie ciało – nie ochłonął, kontynuował.
- No dobra, supcio, ale dalej – coś w głowie zaczęło mi świtać,
- a co to za laska? – zapytałem.
- No to słuchaj, no na portalu zagadała, żeby  na kamerki się ustawić, a wolne mam akurat, to myślę sobie spoczko, można wejść na kamerki. No i staryyy, co ona tam nie wyprawiała. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałem, no ci mówię. Wibrator z tyłka do buzi, staryyy!!! – w swoich wypowiedziach co raz bardziej się rozkręcał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zwolnić. Jednak coś mi mówiło, że to nie będzie takie jakby się wydawało. I nie myliłem się.
- No dobra, ale co to za laska, skąd ona jest? – zapytałem.
- Z Francji – odpowiedział. Ja już wiedziałem, że coś zaraz z tego wyniknie i to nie koniecznie miłego.
- No i co z nią? Co dalej? – dopytywałem zaciekawiony końca tej dobrze zapowiadającej się historii.
- No Bociuuuś, słuchaj, i ona tak się zadowala przed tą kamerką, wyprawia rzeczy, o których nawet nie byłem w stanie pomyśleć. W pewnym momencie mówi do mnie, żebym pokazał jej swojego fiuta. Pomyślałem no to masz i bach fujarę przed kamerkę. To ona do mnie, żebym sobie zaczął walić konia. No to bach i ma co chciała. Tak minęła nam chwila, po czym ona do mnie mówi, że wszystko nagrała i mam jej teraz kasę przesłać, bo jak nie, to roześle filmik do wszystkich moich znajomych, czaisz? – Nie wytrzymałem, parsknąłem śmiechem – także jakbyś coś dostał to się nie przejmuj – kontynuował kumpel.
- To ja Ci teraz coś powiem, teraz Ty słuchaj – zacząłem swoją opowieść. – Nie mniej jak tydzień temu miałem podobną akcję, super laska chciała żebym wbił z nią na seks kamerki. Niestety „pech” chciał, że byłem w pracy i nie miałem możliwości. W drodze z jednej do drugiej z kolei coś mnie zastanowiło, czy czasem to nie jest jakiś wałek i zablokowałem laskę, pousuwałem wszystko. Teraz wiem, że jednak dobrze zrobiłem. – powiedziałem dalej się śmiejąc do kumpla.
- No stary, takie jaja, to suki teraz tak biorą się za trzepanie kasy, ale ja jej nic nie dam. Zablokowałem ją jak mogłem. A jeżeli nawet coś trafi do kogoś z moich kumpli z roboty…, to oni gorsze rzeczy w życiu widzieli.

I Tak to oto przedstawia się, jak jedni robią w wałka drugich, jak trzaska się kasę na tych naiwnych, łatwo dających się zastraszyć biedakach. A ja Wam powiem, wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć jak, kiedy, gdzie i z kim.
Trzymajcie się i do następnego.

04:04

W sieci kłamstw cz.1


Człowiek samotny łatwo daje się zwieść pięknościom z portali randkowych. Często drugiej stronie zależy tylko na jednym… NA KASIE!!!
W tym opowiadaniu opiszę Wam sytuacje, jakich osobiście doświadczyłem.

Byłem świeżym użytkownikiem portalu randkowego, na którym znalazłem się za namową brata
i kumpli.
- Spróbuj chłopie, ja tam poznałem swoją obecną dziewczynę – słyszałem od jednego.
Albo:
- To nic nie kosztuje…, nic nie tracisz a nawet możesz zyskać – twierdził drugi.

A najlepszy był mój brat. Ten to jest kozak…, najpierw wyrwał jakąś Chinkę, po niej Turczynkę,
no a obecnie jest z Murzynką. Ten to jest niesamowity koleś, multi-kulti. Nie wiem jak Wy, ale
ja mu zazdroszczę.

Tak więc spróbowałem. Założyłem konto na jednym z portali. Kilka chwil i profil uzupełniony. Zdjęcie jakieś stare, …nieaktualne, ale jest. Kilka słów o sobie, cechy charakteru, wygląd zewnętrzny no i teraz najważniejsze. Moje oczekiwania względem potencjalnych kandydatek.

Jaka ona ma być?

Włosy…, czy miałem jakieś wymogi względem długości czy kolorów włosów? Nie, chyba nie…, to pole zostawiłem jako domyślne.

Oczy? Też nie robiło mi to wielkiej różnicy, ważne żeby jakieś miała.

Figura? Hmmm… tu zacząłem kombinować. Do wyboru z podanych opcji miałem : szczupła, wysportowana, normalna, zaokrąglona, puszysta. Początkowo zaznaczyłem dwie pierwsze pozycje. No rzecz jasna, nie jestem zwolennikiem dodatkowych kilogramów. Sam byłem szczupłej budowy, więc gdybym miał wybierać, to wolał bym, aby przyszła partnerka nie zgniotła mnie w łóżku na placek.

Chwilę zastanawiałem się jeszcze nad zaznaczeniem opcji normalna. Kwestia tylko tego, kto jak to pojmuje. Ponieważ wśród osób/dziewczyn z portalu widywałem takie, co to określały się mianem normalna, w rzeczywistości będąc (oczywiście według mojego zdania) zaokrągloną
a niekiedy wręcz puszystą.
Ok, "ryzyk-fizyk", a niech mi tam, najwyżej jak coś będzie nie tak, to nie będę się odzywał.
No przecież nikt mnie nie zmusi. Zaznaczyłem…, w kryteriach co do figury zostało zatem: szczupła, wysportowana i normalna.

Dalej….

Dalej były rubryki dotyczące osobowości poszukiwanej partnerki. Sam już nie pamiętam, czy zaznaczyłam tam coś, czy zostawiłem bez zaznaczenia. Mniejsza już o to. Profil uzupełniony, czas na poszukiwanie tej jedynej.

Portal daje nam pełną swobodę wypowiedzi, zanika nasz wstyd, krępacja, to wszystko, co przy normalnym spotkaniu by nas blokowało.  Dodatkowo opcje lokalizacji osób, wyszukiwanie partnerek z danego regionu – DLA MNIE BOMBA.

Coś tam pozaznaczałem i bach. Szuka…, szuka…, szuka…, jest znalazł. Pełna strona potencjalnych, przyszłych, moich partnerek. Brunetki, blondynki, rude i szatynki.
Do wyboru, do koloru.

Zacząłem więc przeglądać co niektóre, znaczy się profile. Czasami czytałem opisy, a innym razem zostawałem przy samych zdjęciach. Oj było na czym oko zawiesić. Momentami nie chciało mi się wierzyć, że tak śliczne dziewczyny mogą mieć trudności ze znalezieniem partnera. Przecież gdybym mógł, to zakochał bym się w nich wszystkich.

A był to dla mnie bardzo ciężki okres. Świeżo po rozstaniu, na nowym mieszkaniu, zaczynałem całkiem nowe życie. Przez fakt tego, że żyłem wcześniej w toksycznym jak się później okazało związku, który zabrał mi na tamten czas prawie połowę mojego życia. Ciężko było mi samemu, nie umiałem tak żyć, brakowało mi kogoś, z kim mógłbym spędzać czas. Kogoś na kogo mógłbym przelewać swoje uczucia. Dzielić się tym co posiadałem. Byłem wtedy strasznie podatny, ufny i wylewny. Otwarta księga....

Tak więc poszukiwania nowej miłości mojego życia zostały rozpoczęte.
Początkowo za wiele się nie działo. Wysyłałem zaczepki do kandydatek, które w jakiś sposób przykuły moją uwagę. Czy to ładnym uśmiechem, czy ciekawym opisem. Jako, że dla początkujących użytkowników była specjalna promocja dotycząca konta premium, dzięki której miałem podgląd we wszystko co się dzieje na portalu, postanowiłem zainwestować.
25 zł w zaokrągleniu na 3 miesiące to nie wydatek  -pomyślałem.

Opcja premium dawała mi m.in. możliwość wglądu w gości na moim koncie, gdzie bez niej postaci zostawały przeważnie niewidoczne.

Dni mijały, czasami ktoś coś napisał, ja podjarany, że ktoś zwrócił na mnie uwagę szybko odpisywałem, z kolei wiadomość zwrotna szła i szła i szła. Zdawało mi się, że idzie latami, albo może listonosz ją niesie, bo jakoś doczekać się nie mogłem. W końcu docierała, ja zadowolony jak małe dziecko proponowałem wspólne wyjścia, a to kino, a to restauracja, bywało, że nawet zwykły spacer. Nie mniej jednak zawsze byłem odpowiednio przygotowany na przywitanie nowej sympatii. Umyty, ogolony, wyperfumowany, a że mam alergię, to wylewałem perfumy na siebie wiadrami. Zawsze z kwiatkiem, przeważnie różyczką, różową żeby nie było, bo na czerwona musiały sobie zapracować.  Zawsze przynajmniej 15 minut przed czasem wyczekiwałem w umówionym miejscu. Pamiętam to jak dziś, nerwy, stres, dłonie nie przestawały się pocić a ja non stop wycierałem je w spodnie.

Tak więc były randki i randeczki.

Posiedzieli, pogadali, zjedli coś lub obejrzeli i każdy rozchodził się w swoją stronę.

I nagle….

Kontakt się urywał. Nie wiedziałem co robiłem źle. Nie wiedziałem też co robię dobrze. Wcześniej wszystko było jasne. Jak coś spieprzyłem, dostawałem wyraźny komunikat, w druga stronę tez to tak działało. A tymczasem tu nie miałem bladego pojęcia o co chodzi, co było nie tak, dlaczego się już nie odzywały.

Przestawałem powoli w to wnikać. Kolejne poznane osoby, kolejne randki, kolejna wydana kasa
a korzyści z tego żadnych.

No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewnego razu poznałem dziewczynę, która zaciekawiła mnie swoim opisem: ” … otwieram piwo okiem…”, czy jakoś tak. Zaczepiłem, był odzew, nawiązaliśmy kontakt. Pisaliśmy ze sobą dłuższy czas. O wszystkim i o niczym. Planowaliśmy spotkanie, niestety jakoś nam się to wszystko nie zgrywało. Dwa miesiące nam zajęło, zanim spotkaliśmy się twarzą w twarz.

Jeździłem wtedy motocyklem po saskiej kępie, zgłodniałem, zajechałem na kebaba. I nagle dostaję wiadomość.
- Siemka, jestem właśnie z kumpelą na plaży pod mostem poniatowskim. Może masz czas
i chcesz się do nas dołączyć? – napisała.

Pomyślałem czemu nie, byłem blisko więc…, oczywiście odpisałem, że za chwilę wpadnę itp. itd. Znalazłem się na plaży, tłum ludzi. Wyszukiwanie, wypatrywanie jej, gdzie ona jest?
Bach i widzę, macha ręką siedząc na kocu. Dziwne to było, bo pierwszy raz się nie denerwowałem. Podszedłem 
do nich, przywitałem się, ładnie przedstawiłem i…, gadałem z nimi jakbyśmy znali się już jakiś czas.

Spotkaliśmy się później jeszcze kilka razy, przeważnie nad Wisłą. Ploty, ploteczki, opowiadania
o swoich byłych, o tym jacy to oni dla nas byli źli, ale jak bardzo nam ich zarazem brakuje. Tak mijały nam kolejne dni znajomości. Było nam dobrze w tych relacjach. Czysto koleżeńskich, zawsze jak jedno z nas miało kryzys, mogło liczyć na tą druga osobę, że wysłucha, poradzi, poświęci swój czas. To chyba jedna, jedyna i ostatnia relacja, w przypadku której kontakt mamy ze sobą do dziś.

Kolejne poznawane dziewczyny powielały tylko wcześniejsze scenariusze. Nażarły się, napiły
i poszły zadowolone. Masakra....

Mijały kolejne dni, przewijały się kolejne osoby poznane na portalu.

Pewnego razu dostaję wiadomość. Z konta, przy którym była zaledwie jedna fotografia
i praktycznie zero informacji o użytkowniczce.
- Cześć, mam na imię Kristi. Od razu zwróciła uwagę na Twój profil. Nie posiadam konta premium wiec może lepiej kontaktujmy się przez e-mail…”. Coś tam jeszcze było napisane, jednak już nie pamiętam.
Chwilę się zastanowiłem, założyłem dodatkowe konto e-mail w razie jakby coś się miało nie po mojej myśli wydarzyć. Może na przykład laska okaże się psycholką czy coś, łatwo i szybko się jej pozbędę kasując e-mail.

Tak też zrobiłem…, po czasie, ale najpierw przedstawię Wam jak do tego doszło.

A więc jak już wspomniałem, założyłem nowy e-mail i napisałem do Kristi,
- Hej, tu Maciek, pisałaś do mnie na portalu….

Odpowiedź pojawiła się dosyć szybko.
- Witaj Maćku, bardzo się cieszę, że mogę z Tobą pisać. Mam na imię Kristi.

Zaczęło się niewinnie. Pisaliśmy ze sobą zwykłe wiadomości, co słychać u mnie, co u niej. Czym zajmujemy się na co dzień. Kristi wydawała się być normalna dziewczyną. W praktycznie co drugim e-mailu przysyłała mi swoje zdjęcia. Była prześliczna. Szczupła brunetka o anielskim uśmiechu. Długie falowane włosy, piękne, czarne jak węgiel oczy. Smukła sylwetka
z cudownym biustem i wyraźnie zarysowanej pupie. Dosłownie ideał. 

Pisaliśmy ze sobą może z miesiąc. Ona przedstawiła mi swoją sytuację, dlaczego znalazła się
na tym portalu. Powiedziała kogo szuka. Zdawało się, że nie mamy przed sobą tajemnic. Zacząłem się w to wszystko wkręcać. Pierwszy raz od rozstania czułem, że jestem szczęśliwy mając Kristi, mimo iż dzieliły nas setki a może nawet tysiące kilometrów.

Aha…, bo nie wspomniałem. Kristi pochodziła z Rosji. Mieszkała gdzieś na południowym wchodzie Rosji. Nie pamiętam już dokładnie, ale to były okolice Nowosybirska. Tak więc naprawdę daleko.
Wszystko to co mi pisała, sprawiało, że chciałem mieć ją blisko siebie. Zacząłem ją pragnąc, ale nie tylko cieleśnie, także duchowo.
Pisała mi, że zamierza przylecieć do Polski, że chce tu znaleźć męża, bo rosyjscy faceci tylko piją i nie szanują kobiet. Jednak jej przyjazd był prawie nie możliwy. Na serio wkręciłem się
w nią. Chciałem móc jej jakoś pomóc przybyć do mnie.

Mijały kolejne dni. Któregoś pięknego dnia napisała do mnie starsza siostra mojej przyjaciółki. Takie tam zwykłe:
- Siema Bocian, co u Ciebie?
Ona w tym czasie mieszkała akurat w Rosji. Wyjechała tam po studiach do pracy. Była nauczycielką w szkole. Pomyślałem, kto inny jak nie ona może teraz mi pomóc i doradzić w jaki sposób ściągnąć Kristi do polski.

Opowiedziałem jej całą swoja historię. To jak i gdzie poznałem Kristi. Napisałem o jej ciężkiej sytuacji w domu, że mieszka razem z mamą i babcią ponieważ jej ojciec zginął w pożarze ich domu. Że pracuje jako instruktorka fitness.
Napisałem jej wszystko co o niej wiedziałem, co do niej poczułem i jak bardzo mi zależy, żeby móc się z nią spotkać.

Wtedy właśnie zostałem uświadomiony przez ów koleżankę.
Napisała mi, że Kristi wcale może nie być osobą, za którą się podaje, że w Rosji działają normalnie agencje, w których to pracownicy podszywają się pod jakieś osoby. Napisała mi, że to wszystko ma na celu wyłudzenie pieniędzy od nieświadomych ludzi.

To był dla mnie szok. Dosłownie.

Nie chciałem wierzyć w to, co napisała mi koleżanka. Odpisałem jej oczywiście, że Kristi to raczej nie taka osoba, o której myślisz, że ona jest prawdziwa i nie oszukała by mnie.

Mimo wszystko koleżanka kazała być ostrożnym. Zapytała, czy owa Kristi wspominała coś
o jakichś pieniądzach. Odparłem, że oczywiście, że nie. Rozmawialiśmy co prawda o jej przyjeździe do Polski, lub moim do Rosji i że to bardzo duże koszty są. Ale nikt nikomu nic nie mówił o jakichkolwiek pieniądzach.
Nie potrafiłem już normalnie pisać z Kristi. W głowie miałem słowa koleżanki. Podstępnie
w e-mailach zacząłem wypisywać zapytania, jak wyobraża sobie nasze spotkanie.

Kristi pisała, że jak tylko przyleci do Polski, to liczy, że będę na nią czekał z kwiatami, że pojedziemy od razu do mnie. Będziemy spędzać większość czasu w łóżku nie przestając się kochać. Pisała, że będzie dla mnie najlepszą żoną na świecie, będzie dbała o mnie, pracowała, po pracy zajmowała się domem.

To wszystko było zbyt piękne żeby było prawdziwe. Zacząłem drążyć temat kosztów.
W wiadomości dostałem informacje, że aby mogła przylecieć do polski musi wyrobić paszport
i wizę a to koszt około 200 dolarów. Biletu lotnicze są bardzo drogie, a że z jej miejscowości nic nie lata, to najpierw 
by musiała przyjechać pociągiem do Moskwy, następnie z Moskwy samolotem do Polski. Tu kolejne pieniądze potrzebne. Łącznie jak podsumowała, wszystko miało by kosztować około 1000 dolarów. Jednak ona wymyśliła, że możemy podzielić koszty na pół. Ja wyślę jej 500 dolarów i ona odłoży drugie tyle i do mnie przyleci.

W tym momencie nie wytrzymałem. Początkowo nie wierzyłem w słowa koleżanki ostrzegającej mnie przed oszustwem. Nie mniej teraz musiałem to sprawdzić. W jednym z maili miałem  podane jej dane osobowe.

Postanowiłem wklepać je do sieci i sprawdzić o co chodzi.

Załamałem się jak zobaczyłem wyniki wyszukiwania.

Moja Kristi, osoba, która sprawiała, że znowu uśmiech zagościł na mojej twarzy okazała się oszustką. W wyszukiwarce było z 10 podobnych historii z uczestnictwem tej samej Kristi. Wszystko się zgadzało. Cała jej historia rodzinna, wygląd, zainteresowania, wszystko.

Stwierdziłem, że nie zostawię tego tak. Napisałem do niej jeden z ostatnich maili. W treści wkleiłem linki do stron, na których znajdowały się jej dane, historie i wypowiedzi osób kontaktujących się z nią we wcześniejszym okresie.

Napisałem, że czuję się zraniony, oszukany. Nie chciałem utrzymywać z nią już żadnego kontaktu.
W odpowiedzi na moja wiadomość Kristi napisała, że tak, była kiedyś sytuacja, gdzie pisała
z pewnym kolesiem. Jednak on po jakimś czasie zażądał od niej nagich fot a ona odmówiła. Wtedy to niby 
on powiedział, że skoro tak, to umieści jej dane w sieci.

Na całe szczęście nie uwierzyłem już w ta jej historyjkę. Grzecznie podziękowałem
i pożegnałem „moją” Kristi.

Od tamtego czasu miałem jeszcze ze 3 podobne historie, gdzie prześliczne niewiasty na maila wysyłały mi swoje zdjęcia. Wszystkie mieszkanki Rosji, wszystkie z trudnymi sytuacjami finansowymi. Każda szukała męża. Kropka w kropkę to co pisała Kristi.
Tym razem kontakt urywałem wręcz natychmiast. Na ich smutne wiadomości odpisywałem:
- Wiem, że jesteś oszustką. Wiem, że chcecie wyłudzić ode mnie kasę, ale nie jestem taki głupi. Nie ze mną te numery.

No nie zgadniecie co było w wiadomościach zwrotnych…, jak myślicie?

To Wam powiem. Zero reakcji na moje słowa. Szablonowo wklejane kolejne rozdziały historyjek. Ktoś po drugiej stronie nawet nie raczył przetłumaczyć i odczytać tego, co im wysyłałem. A bywało,
że w wiadomościach taktowałem ich bardzo ostro.

Po tych akcjach zawiesiłem konto na tym portalu, z kolei otworzyłem na innym.

Dziś już jestem szczęśliwie zakochany, mam piękną żonę i wszystko o czym można sobie zamarzyć. Jednak zanim ją poznałem, miałem jeszcze kilka ciekawych historii. Opisałem je w osobnych opowiadaniach. 

Poczytajcie…, bywają zabawne.

23:29

Pamiętniki z wakacji.

Czas…, tyle go utraciłem tkwiąc w tym patologicznym związku.
Ale od początku.
Znaliśmy się od szkoły średniej, ja byłem w trzeciej klasie technikum ona w czwartej liceum. Początkowo tylko się kolegowaliśmy, ale ze względu na jej urodę
i wstępnie jak uważałem zajebisty charakter, zacząłem się w niej podkochiwać.
Aż tu nagle….
Pierwszy kosz….
Drugi kosz….
Nie poddawałem się. I nagle bach…. Trzeci kosz.
Nie przeszkodziło nam to w dalszym kumplowaniu się. Widocznie to nie był jeszcze ten czas, żeby ewoluować z relacji koleżeńskich do relacji partnerskich. Kumplowaliśmy się jakieś trzy, czy cztery miesiące. Gdy nagle…, ni stąd, ni z owąd, siedząc pod jej domem na ławce zaczęliśmy się całować – a był to wieczór pamiętam, wczesna jesień, było jeszcze ciepło.
Zaczęło się od tego, że położyłem głowę na jej kolanach, tak po koleżeńsku. Nogi wyciągnąłem wzdłuż ławki. Ona siedziała oparta plecami o ogrodzenie ogrodu. Zerkałem na nią bez ustanku. Ona spoglądała zaciekawiona moją osobą, rozmawialiśmy.
Dużo wtedy rozmawialiśmy. Chyba najwięcej w ciągu całej znajomości.
W pewnym momencie ona przekręciła się tak, że nie zwalając mnie ze swoich ud, położyła głowę na moich. Chwilę później jej głowa była już wyżej, co raz wyżej, aż w końcu leżała na mojej klatce piersiowej.
Chwila ciszy…, zamarliśmy na chwilę, nie używając żadnych słów, bo były zbędne.
Pierwszy pocałunek, długi, namiętny, tak wyczekiwany.
To był najcudowniejszy dzień mojego młodzieńczego życia.
Następnego dnia zaprosiła mnie do siebie na obiad. Chciałem bardzo, ale strasznie się krępowałem.
Byłem w tym czasie u szczytu tzw. buntu młodzieńczego. Miałem długie blond włosy, roztrzepane, przetłuszczone. Wzorowałem się na Kurta Cobain’a. Rozciągnięte swetry, podarte jeans’y, trampki. Nie żebym miał problemy z higieną, bo kąpałem się regularnie, każdego dnia, tylko włosy co trzy/cztery dni.
Dlatego wizyta u niej wydawała mi się niezbyt dobrym pomysłem, ale cóż, nalegała więc poszedłem.
Związek kwitł, po skończonej szkole ja poszedłem na ochotnika do wojska. Ojciec miał znajomości, dlatego bycie zawodowym żołnierzem wydawało mi się najrozsądniejszym wyjściem. Miałem możliwość szybkiego awansowania.
Ona po liceum zapisała się do szkoły policealnej na rehabilitantkę. Dojeżdżała codziennie 40 km do szkoły.
Pierwsze rozłąki były straszne, ale konieczne. Wyjeżdżałem na trzymiesięczną szkółkę do Torunia. Łzy zbierały się w kącikach oczy.
Te spojrzenia…, mówiące: „…zostań, nie zostawiaj mnie…”.
Okres szkółki zleciał w miarę przyzwoicie. Przez pierwszy miesiąc ona odwiedzała mnie w Toruniu, z kolei zaraz po przysiędze pojechałem na pierwsza przepustkę do domu.
Dalej już było z górki. Średnio co dwa tygodnie się widywaliśmy, albo ona przyjeżdżała do Torunia, albo ja jeździłem na przepustki.
Po trzech miesiącach wróciłem do Braniewa, gdzie miałem odsłużyć pozostałe dziewięć miesięcy. Wtedy już mogliśmy spotykać się codziennie.
W związku z tym, że miałem w porządku przełożonego, oraz fakt, że pochodziłem z miasta, w którym służyłem. W domu bywałem każdego dnia, zaraz po zajęciach. Kiedy kadra zawodowa opuściła jednostkę, ja wychodziłem zaraz za nimi.
Każda chwilę spędzaliśmy razem. Przez kolejne miesiące nie dopuściliśmy do żadnej rozłąki. Kochaliśmy się na zabój, świata za sobą nie widzieliśmy.
W jednostce służyłem drugi rok. Zostałem jako nadterminowy. Tego roku nasza jednostka wystawiała zmianę w Iraku. Chciałem jechać, wszyscy znajomi z jednostki chcieli.
Zgłosiłem się, jednak etat jaki mi zaoferowano mijał się z moimi uprawnieniami. Piechota – zwykły szeregowiec, czyli pierwszy front, patrole, warty. To co było tam najryzykowniejsze. W domu na wieść o moim wyjeździe nikt się nie ucieszył.
I Anka i matka prosiły abym zrezygnował.
Posłuchałem…, zrezygnowałem.
Tego lata miałem zaplanowany urlop w większym gronie znajomych. Wyjazd na festiwal rockowy (zapomniałem wspomnieć, że ja
i Anka byliśmy z dwóch różnych światów, ja rock’man ona laska z dyskoteki).
Niestety…, w związku z obstawianiem Iraku, połowa jednostki była oddelegowana i nie było komu pełnić służb na kompanii. Urlop mój odwołano…, załamka. Kolega z pracy (bo służba nadterminowa była traktowana już jako praca zawodowa), powiedział żebym się nie martwił, że zna lekarza, który za 50 zł wystawi mi zwolnienie na ile będę chciał i pojadę na ten festiwal.
Posłuchałem…, jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem, umówiłem się na wizytę…, poszedłem…, pościemniałem i mam…, zwolnienie na bodajże tydzień.
Niestety…, zwolnienie przydało się szybciej, niż tego oczekiwałem.
Pech…, albo może inaczej, szczęście w nieszczęściu.
Następnego dnia, poszedłem z kumplem nad rzekę.
Skoczyłem ze skarpy.
Skoków wykonałem kilka, ale ten jeden, ostatni był pechowy. Podczas wybijania się ze skarpy, ta się ukruszyła. Poleciałem głową
w dół z przeświadczeniem, że będzie ok. Nie było, zanurzając się w rzece wykonywałem obrót. Planowo miałem wypłynąć na plecach, tak jak w poprzednich skokach.
Nie wypłynąłem.
Próbując wykonać obrót, wbiłem się barkiem w dno rzeki. Poczułem jakby przeskok mięśnia, jak przy zastanych kościach, strzeli i jest ok.
Życie przeleciało mi przed oczami, taki jakby skrót wszystkich chwil mojego życia w jednym ujęciu. Odpływałem, podświadomie jednak walczyłem dalej. Jakby we śnie silnie chciałem wrócić do bliskich. Zacząłem się szamotać.
Udało się…, udało się zaczerpnąć powietrza, po chwili wypłynąłem na brzeg, w miejscu, w które wpadłem wody po kolana…. Ręka wisiała mi bezwładnie, z tyłu w okolicach łopatki miałem odstającą gulę, jakby mi kość ze stawu wyskoczyła. Taka była wstępna diagnoza, dwóch specjalistów, moja i Lewego. Kumpla, który w tym czasie był ze mną. Jednak rentgen pokazał co innego.
-„Typowo książkowe złamanie…”. Powiedział dyżurujący wtedy lekarz.
-„Złamanie szyjki i główki kości ramienia prawego, Elbląg, ortopedia…”.
Jeszcze tego samego dnia przewieziono mnie na odział ortopedyczny w Szpitalu Miejskim w Elblągu. Operacyjne zespolenie kości. Blacha, 16 śrub i dwa wystające z barku pręty.
W związku na poważną kontuzję moja dalsza służba była nie możliwa. Przez rok siedziałem na zasiłku i rehabilitowałem się. Zabiegi miałem w zakładzie, w którym pracowała moja dziewczyna.
Rok ….
Kariera żołnierza zakończona i brak możliwości kontynuacji służby sprawił, że zacząłem zastanawiać się nad swoją przyszłością.
Co dalej?
Studia…, wspólnie z młodszym bratem i kumplem postanowiliśmy złożyć papiery na studia. Początkowo uderzyliśmy w Gdańsk.
Ja złożyłem papiery na politologię i kulturoznawstwo. Półtora punktu zabrakło aby się dostać.
Co dalej?
Inny kumpel zasugerował Olsztyn, dodatkowy nabór wrześniowy. Teologia. Pomyśleliśmy…, w sumie czemu nie. Łatwiej się przenieść z kierunku na kierunek, niż aplikować od początku.
Papiery złożone, czekamy na wyniki. Dostaliśmy się, hurra!!!
Miejsca w akademiku załatwione, nie mogliśmy się doczekać aż przeniesiemy się do Olsztyna.
Studia…, kolejny czas rozłąki. Pierwszy rok wyglądał tak, że widywałem się z Anką tylko w weekendy. Sto kilometrów to niedaleko, można jeździć. Średnio co dwa tygodnie ja byłem w Braniewie, każdy następny weekend Anka przyjeżdżała do mnie do Olsztyna.
Jakoś było.
Dawaliśmy radę.
Drugi rok studiów, zarówno Anka jak i dziewczyna kumpla zdecydowały, że tez chcą studiować. Złożyły papiery, dostały się, miejsca
w akademiku też się znalazły. Na początku nie było szans, żebyśmy zamieszkali razem, ale w przyszłości….
Okres pobytu na studiach był dla nas czasem próby. Większość czasu spędziliśmy na imprezach. Pierwsze kłótnie, zawsze po alkoholu…, separacje jedno czy dwu dniowe.
Było źle…, to wtedy, podczas jednej z takich separacji, w moim łóżku wylądowała inna kobieta. Mimo tej tzw. separacji przyznałem się Ance do wszystkiego. Związek był w zawieszeniu. Jakiś czas….
Wróciliśmy do siebie, po raz kolejny…, mieszkaliśmy razem już chyba z drugi rok. Za namową przyjaciół przeprowadziliśmy się do prywatnego akademika na brzezinach.
Jacek i Kaśka, parka za namową której przenieśliśmy się na brzeziny, oni mieszkali na pierwszym piętrze, my centralnie pod nimi. Zajebiści ludzie, przynajmniej w tamtym okresie naszego życia. On pochodził z kaszub, Kaśka była z naszego miasta.
Pobrali się dosyć szybko, tzn. szybciej niż mi przyszło do głowy choćby się oświadczyć. Po ślubie mieszkali jeszcze jakiś czas w Olsztynie, po czym przenieśli się do Gdańska. Tam wynajmowali mieszkanie, z kolei na Kaszubach stawiali dom. Piękny dom sto metrów od jeziora, na górce.
Któregoś pięknego dnia, podczas naszych odwiedzin, zabrali nas do tego domu.
Nie zapomnę do śmierci zachwytu Kaśki, jak nas oprowadzała i omawiała każde pomieszczenie w tym domu. Osiem sypialni, już nikt nie będzie spał na podłodze podczas przyjacielskich zlotów. Garaż, osobny warsztat do majsterkowania. Marzenie każdego człowieka. Oni je realizowali.
My po studiach wylądowaliśmy w Warszawie. Anka jako pierwsza znalazła tam pracę, ja dołączyłem do niej po miesiącu. Pracowała w szkolnej świetlicy, ja imałem się różnych, chwilowych zajęć.
Na starcie call center i sprzedaż powierzchni reklamowej w sieci: strony internetowe, banery itp.
Później ankiety telefoniczne, praca w fundacji z narkomanami. Dalej stacja benzynowa, był czas, że aplikowałem do policji, jednak ani razu nie pojechałem na egzaminy.
W międzyczasie otrzymałem ofertę pracy w domu dziecka. Pierwsza praca w zawodzie wyuczonym. Do tego, jak się później okazało zajebista, dzieci tam się znajdujące były rewelacyjne. Każde z rodzin patologicznych, ale były słodkie, kochane, przez pracowników tej placówki.
Praca ta była kolejną próbą dla naszego związku. Ponieważ zmiany były w godzinach popołudniowych przeważnie. Od 13-21:00, albo nocnych od 21-9:00 a w weekendy 9-21.00 i 21-9:00. Mieliśmy dużo problemów w związku z tym. Mijaliśmy się każdego dnia. Padła decyzja, zmieniam pracę na system dzienny. Sesja rozsyłania CV po placówkach szkolnych.
Mieszkając w Warszawie zaczęliśmy myśleć o podróżowaniu, takie marzenie Anki, odwiedzanie egzotycznych krajów. Moim marzeniem jeszcze z dzieciństwa było posiadanie motocykla. Jednak Anka była ważniejsza. Skakałem wokoło niej jakby była jakąś księżniczką. Posiłki przyrządzałem ja, sprzątałem po jedzeniu ja, zmywałem ja, ona czasami zmyła łazienkę.
Pierwszą stancję, którą wspólnie wynajmowaliśmy zamieszkiwaliśmy z osobą trzecią. Kamila, tak miała na imię. Niska brunetka
o urodzie z lekka azjatyckiej. Niezwykle sympatyczna osoba, która później stała się pretekstem zmiany mieszkania.
Anka była zazdrosna. Zazdrosna o to, że w kuchni z nią rozmawiam, mówiłem jej:
- Zacznij gotować, to ty będziesz więcej spędzała czasu w kuchni i wtedy ty nawiążesz z nią lepszy kontakt.
Jednak zażądała zmiany mieszkania. Przez jakiś czas szukaliśmy. W między czasie pozwalaliśmy sobie na realizację jej marzeń. Nasz pierwszy wspólny urlop w Grecji na wyspie Rodos. Piękne rejony, można się w nich zakochać.
Mieszkania szukaliśmy dalej, oddalaliśmy się od siebie. Sesja wysyłania CV trwała, z różnymi skutkami, jeździłem na rozmowy do szkół prywatnych, po lekcjach pokazowych cisza. Nikt się nie odzywał, aż do czasu. To był jakoś początek roku szkolnego jak zadzwonili do mnie z jednej ze szkół, na zastępstwo 7 godzin tygodniowo nauczania wychowania do życia w rodzinie. Już na rozmowie dyrektorka zasugerowała, abym rozpoczął studia podyplomowe z informatyki, bo od kolejnego roku będą wolne całe etaty.
Posłuchałem, zapisałem się na SGGW w Warszawie.
Zapierdol niesamowity.
40 godzin tygodniowo w domu dziecka, przeważnie brałem nocki (w tym co drugi weekend pracujący), 7 godzin tygodniowo w szkole, po godzinach jako kurator społeczny na Grochowie walczyłem z patologią. Zjazdy weekendowe na SGGW w te dni, kiedy nie pracowałem akurat w domu dziecka. Wyobraźcie sobie, że znajdywałem nawet czas, żeby Ance posiłki robić i po nich sprzątać.
Tak trwałem przez rok.
Oddalaliśmy się od siebie co raz bardziej. Podczas gdy wszyscy znajomi się chajtali lub zaręczali, my tkwiliśmy ciągle w tym samym miejscu.
Przyszedł w końcu taki czas, kiedy to jedna z zaprzyjaźnionych par miała się oświadczać, tnz. przyjaciel miał oświadczyć się swojej wybrance, pomyślałem i ja, że to chyba czas najwyższy.
Wykorzystując fakt planowanych oświadczyn w gronie znajomych, podpytałem o szczegóły Ankę. Rozmiar palca, jakie złoto, itd.
Zbliżał się czas kolejnego wyjazdu na urlop. Celem była Turcja. Wykupiliśmy wycieczkę w biurze podróży.
Polecieliśmy…, po wylądowaniu, zanim dotarliśmy do hotelu, zrobiło się już ciemno. Bez kolacji, głodni, postanowiliśmy zjeść coś
w pobliskim barze.
Po jedzeniu poszliśmy na plażę. Podziwialiśmy piękno tej krainy. Zapytałem:
- …a co byś powiedziała, jakbym chciał się Tobie oświadczyć?” – Jej reakcja była zaskakująca.
Nie wierzyła.
Wyjąłem więc pierścionek z pokrowca od aparatu, założyłem na palec i poprosiłem o rękę. Była w szoku, była szczęśliwa, takie stwarzała wrażenie.
Pobyt uznaliśmy za udany.
Wróciliśmy do Polski, trzeba było uczcić fakt zaręczyn, podwójnych. To był lipiec, pamiętam bardzo dobrze. Tak w lipcu się oświadczyłem.
Kolejny miesiąc, wesele kumpla, bardzo dobrego kumpla, prawie brata, przyjaciela. Byliśmy tam razem z Kaśką i Jackiem. To tam zapadła decyzja o wspólnym wyjeździe na wakacje. Trzeba było tylko kierunek wybrać.
Wybraliśmy…, Tunezja.
Pięknie to wszystko na zdjęciach wyglądało. Więc szybko i bez dłuższego namysłu zakupiliśmy bilety.
I tu zaczyna się prawdziwa zabawa. Początek i koniec wszystkiego. Skutek nieprzespanych nocy, morza wylanych łez, terapii psychologicznych, faszerowania się medykamentami.
Zacznijmy.
Wszystko zapowiadało się rewelacyjnie. Super wakacje w super towarzystwie. Naprawdę, uwielbialiśmy z Anką tych ludzi. Tyle wspólnie spędzonych chwil. Całe studia, wycieczki, imprezy, to byli nasi ludzie. Tacy jak my. Mogliśmy jednego dnia się z nimi pokłócić, ale drugiego lecieliśmy do siebie wzajemnie z przeprosinami, bo wytrzymać bez siebie nie mogliśmy.
Tak więc.
Dla nas to był już drugi wyjazd w ciągu urlopu, gdyż miesiąc wcześniej byliśmy we wspomnianej Turcji, gdzie na plaży się oświadczyłem. Trochę finansowo nas to zrujnowało, ale…, kto bogatemu zabroni. Hehe.
Mieliśmy odłożone pieniądze na ten wyjazd, więc decyzja była wręcz natychmiastowa.
Lecimy do Tunezji, hotel zarezerwowany all inclusive, a co. Z wielką niecierpliwością czekaliśmy na ten dzień. Na lotnisko jechaliśmy na dwa samochody, ponieważ Jacek z Kaśką mieszkali w okolicach Gdańska a my po powrocie wracaliśmy do Warszawy.
Ruszyliśmy…, to dziś…, już jesteśmy w drodze. Startujemy wszyscy z Braniewa. Jedziemy siódemką w stronę Gdańska. W drodze ciągle na łączach. Jacek pędził ile fabryka dała swoim Vento, mu ledwo dawaliśmy radę Renówką, mniejszy silnik, niby ekonomiczniejszy. Dojechaliśmy, jesteśmy na lotnisku. Teraz akcja szybkiego wypakowania się, żeby nie płacić za parking. Następnie musieliśmy odstawić gdzieś auta. Całe szczęście Jacek pracował w pobliżu lotniska i tam mogliśmy zostawić nasze samochody.
Auta odstawione, maszerujemy zadowoleni drogą w kierunku lotniska, gdzie czekają na nas nasze kobiety. Dotarliśmy…, Wszyscy zadowoleni, przed czasem oczywiście, kierujemy się w okolice miejsca odpraw.
Odprawa, ucieszeni wszyscy, tylko minus taki, że dostaliśmy osobne miejsca w samolocie. Tzn. Kaśka z Jackiem bliżej początku samolotu, ja z Anką pod koniec.
Wylądowaliśmy, szczęśliwi jak małe dzieci co to lizaka dostały, o który tam mocno prosiły, wręcz wymuszały między regałami sklepowymi.
Pięknie, pogoda rewelacyjna, kierujemy się w stronę naszej rezydentki, czekamy na pozostałych i ruszamy.
Syf niesamowity, pobocza jezdni zasypane śmieciami, aż serce się kraje, że takie piękne okoliczności przyrody są zaniedbane. Plastiki, papiery folie, puszki, stare zniszczone opony. Wszystko można było tam znaleźć. Ale to nic. Jedziemy dalej. W drodze z lotniska mijamy różne miejscowości Suse, Monastyr i w końcu…, nasza docelowa Mahdija.
Dojeżdżamy do naszego hotelu. Piękny ośrodek, niczym pałac, majestatyczna budowla Hotel El Mansour. W środku wyłożony marmurami z wielkim holem. Zakwaterowaliśmy się…, czas na rekonesans. W pierwszej kolejności zapoznaliśmy się z hotelem, gdzie co jest, dla nas było super. Uradowani, nie ukrywaliśmy swoich emocji. Obczailiśmy gdzie jest basen, bar i stołówka, oraz najszybszą drogę do pokoju.
Super, czas rozpocząć urlop. Zaczęliśmy od posiłku, po podróży byliśmy głodni i zmęczeni. Także obiad i…, relaks przy basenie. Darmowe drinki, które co prawda zawierały śladowe ilości alkoholu, ale w smaku były dobre. Proste w swej konstrukcji, pseudo ”wódka” plus sok bądź napój gazowany. Na ten gorąc chłonęliśmy wszystko co w płynie i w wielkich ilościach, dlatego fakt małej ilości alkoholu był w tym wypadku uzasadniony. Pić dużo ale się nie napić.

W pobliżu hotelu mieliśmy plażę i morze śródziemne. Przepiękne widoki, przejrzystość wody była tak wielka, że stojąc nawet po szyjkę zanurzonym widać było własne stopy. Mijał pierwszy dzień, wymęczeni i wymoczeni od wody wróciliśmy do swoich pokoi. Standard w pokojach hmmm…, jakiś był, ale do trzech gwiazdek miał daleko. Meble jakby sprzed wieków, łóżka też do wygodnych nie należały. Ale co tam…, to były wakacje a poza tym nie przylecieliśmy tu siedzieć w pokojach.
Kolejny dzień, w planach wycieczka po okolicach, spacer plus zwiedzanie w celu zapoznania się z miastem. Gorąc sprawiał, że Jacek co chwila chował się w cieniu, nie wiedzieć czemu, cerę miał z lekka podobną do tubylców. Ciemna karnacja, brunet, wszystko by się zgadzało. Mimo to, unikał słońca kiedy i jak tylko mógł.
Spacer zakończony, powrót do hotelu i powtórka z dnia poprzedniego. Kąpiele w basenie, zjeżdżanie na zjeżdżalni, kąpiele w morzu, drinki, przekąski, kolejne drinki, tańce. Animatorzy prowadzili zumbę, po kilku drinkach naszła ochota na zabawę, więc przyłączyliśmy się do tłumu. Bawiliśmy się świetnie, tak świetnie, że nie zauważyliśmy jak jeden z barmanów zaczyna podrywać żonę kumpla. Dopiero kiedy do stolika przyniósł dziewczynom piwa z pianką, a na niej sokiem wyrysowane serduszka, spostrzegliśmy, że cos jest nie tak.
No ale przecież dziewczyny są z nami, zadowolone z życia, mają co chcą, no i jak wtedy myśleliśmy, są rozsądne i w głowie też mają poukładane.
Mijały kolejne dni. Wszystkie wyglądały podobnie, no z małymi ubarwieniami. Złapaliśmy kontakt z barmanami, poprosiliśmy aby wieczorem zabrali nas na jakąś lokalną potańcówkę. Udało się, w drodze do klubu rozpiliśmy flaszkę polskiej wódki. O jak tym „ciapatym” nasza wódka smakowała, pili ja bez popijania. Oderwać się od flaszki nie mogli. No ok, jesteśmy w klubie, chłopaki, którzy nas tam zabrali uprzedzali przed natrętnymi przyjezdnymi i sąsiednich państw m.in.
z Libii i Algierii.
W klubie wszyscy bawiliśmy się dobrze, nasze kobiety były cały czas pod naszą obserwacją, tańczyliśmy z nimi naprzemiennie,
a w przypadku kiedy my odpoczywaliśmy to zostawały pod opieką naszych „ciapatych”.
Impreza należała do udanych, pobawiliśmy się, cało i bezpiecznie wróciliśmy do swoich pokojów hotelowych. Następnego dnia śniadanie, basen, kąpiele morskie, obiad, zakupy, basen, drinki, morze, drinki, kolacja, tańce, drinki i tak upływał czas.
Pewnego dnia, zauważyłem coś niepokojącego. Kiedy podczas spożywania posiłków, żona kumpla niepokojąco zaczęła wypatrywać kelnera, który od samego początki zwracał na nią uwagę. Poinformowałem swojego kumpla o zaobserwowanych akcjach.
W odpowiedzi powiedział, że Kasia specjalnie kokietuje Izzedine („ciapatego” barmana), ponieważ chce, aby on po objedzie oprowadził nas po mieście, pokazał ciekawe miejscówki itd. Początkowo pomyślałem, że ok, niech tak będzie. Skoro Jacek o wszystkim wie i daje na to przyzwolenie, to może faktycznie wszystko jest ok, tylko ja wyolbrzymiam.
Tak więc czas przejść do realizacji planów Kaśki i Jacka. Jedziemy w miasto, Izzedine miał do nas dołączyć po pracy. Kończył o 17:00, na 17:30 max 18:00 miał być. My wyruszyliśmy zaraz po obiedzie, koło 15:00 chyba było. Zaczęliśmy zwiedzać sami, po swojemu. Obeszliśmy wszystkie uliczki, znaleźliśmy jakieś cmentarzysko, przy którym smród nie pozwalał nam na spokojne zwiedzanie. Przyspieszyliśmy, obeszliśmy wspomniane miejsce z drugiej strony, lepiej…, Zobaczyliśmy ludzi kąpiących się w morzu. Skakali do wody z głazów wystających ponad jej powierzchnię. Jeden z dzieciaków znalazł jeżowca. Był śliczny czarno-granatowy, cudowne stworzenie. Chcieli nam go wcisnąć, za kasę oczywiście, tylko co my z nim mamy zrobić?
Kontynuowaliśmy zwiedzanie, po drodze zaszliśmy do kawiarenki na zimny sok. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Czas spotkania z Izzedinem był co raz bliżej. Ruszyliśmy w wyznaczone miejsce.
Jesteśmy…, czekamy…, mija pól godziny a jego nie ma.
Kaśka jako jedyna nalega na to, aby zaczekać. To mnie zaniepokoiło. Nalegała, zaparła się wręcz nogami, że mamy czekać, nigdzie nie idziemy dopóki nie przyjedzie „ciapaty” (ona nie nazywała go oczywiście tak, a i my na początku mieliśmy o nim inne zdanie). Minęła godzina, jego dalej nie ma, Kaśka jako jedyna ma z nim kontakt, „… już jedzie, musiał zajechać do domu się przebrać”.
To mnie co raz bardziej utwierdzało e tym, że dzieje się coś niedobrego. Informowałem Jacka na bieżąco o swoich przeczuciach, …nie słuchał, …niedobrze. Może gdyby wtedy zareagował….
Spędziliśmy wieczór wspólnie z boyem hotelowym, nie pokazał nam nic, czego wcześniej sami nie zobaczyliśmy, mało tego na nasz koszt się najadł i napił.
W podziękowaniu za spędzony czas, za zaufanie mu, za miłą atmosferę Izzedine zaprosił nas do siebie do domu, na prawdziwy tunezyjski obiad.
Suuuuper.
Rezydentka opowiadała nam o tym. Mówiła, że jeżeli będziemy mieli taką okazję, to koniecznie musimy spróbować. Podobno Tunezyjczycy są bardzo gościnni i pomimo ubogiego stylu życia potrafią zastawić się tak, jak na królewskich kolacjach, stoły pękają z przepełnienia.
Zgodziliśmy się, skoro rezydentka polecała, warto spróbować. Umówiliśmy się zatem na konkretny dzień i godzinę. Spod hotelu jechaliśmy taksówką. Izzedine wspomniał coś, że musimy po drodze zajechać po jego kolegę jeszcze, który chce nas poznać i w ogóle. Ok, powiedzieliśmy. Znalazł się i wspomniany kolega, zabraliśmy go w taksę, także ledwo się tam mieściliśmy sześć osób plus kierowca w zwykłej, małej osobówce.
No nic, jedziemy. Wyjeżdżamy z terenów turystycznych, gdzieś w głąb miasta. Życie wygląda tam zupełnie inaczej niż w rejonach ośrodków turystycznych. Bieda rzucała się w oczy.
Dojechaliśmy.
Wysiadamy z zatłoczonej taksówki. Nareszcie, można rozprostować kości. Wszystkie budynki obskurne, identyczne, można by się pomylić chcąc po ciemku wrócić do domu. Izzedine prowadzi nas do siebie. W domu czekała cała rodzina. Matka, ojciec, ciotka, brat, nawet sąsiadka przyszła z pomocą aby nagotować dla gości. Czuliśmy się trochę jak jakieś zjawisko nadprzyrodzone, lub małpy
w klatce. Wszyscy się nam przyglądali, nie spuszczali z nas oczu.
Do kompletu brakowało kuzynki Izzedina. Imienia teraz nie pamiętam, ale owszem, była bardzo ładna. Ciemne oczy, włosy, skóra. Uroczy uśmiech, nie można było go nie zobaczyć. Sylwetka szczupła, no po prostu rewelacyjnie wyglądała.
Podczas pobytu czuliśmy się super. To co opowiadała rezydentka, z tym jak Tunezyjczycy traktują gości, było prawdą. W domu bieda, na ścianach plamy, grzyb. Meble ledwo się kupy trzymały. W Polsce takie warunki można zaobserwować u totalnej mega patologii. Bo nawet jak jest biednie, to Polacy biedę przeżywają z klasą. Przynajmniej tej biedy tak nie eksponują. W domu Izzedina było skrajnie biednie, za to kobiety z gospodarstwa domowego zaskoczyły nas niesamowicie. Stół uginał się od nadmiaru jedzenia. Główną potrawą były regionalne ryby.
Ojciec Izzedina był rybakiem, w ślad jego szedł młodszy brat Mahomet. Rybactwo było ich głównym źródłem dochodu. Izzedine jak mógł, tak wspierał gospodarstwo domowe. Tak więc, posiłek zjedzony, wyszliśmy na balkon, skąd oglądaliśmy ceremonię zaślubin. Tak się ciekawie złożyło, że sąsiadka wychodziła za mąż a zaślubinom towarzyszyła karawana z wielbłądów (panna młoda siedziała na pierwszym, w kolorowych szatach, okryta tak, że tylko oczy było widać, obsypana złotem). Całość wyglądała bajecznie. Pan młody na przystrojonym rumaku co rusz objeżdżał ów karawanę, wyczyniając na koniu dziwne figury (stawiał rumaka do pionu, strzelał batem). Chwilę oglądaliśmy ten cyrk, do momentu, kiedy nie zniknął nam z oczu.
Wieczór udany, prawdziwa tunezyjska gościnność, stół syto zastawiony. Nikt nie wyszedł głodny.
Już wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy zainteresowania się Anką przez kolegę Izzedina o imieniu Kemel. Ukryte uśmieszki, wymiana spojrzeń zdradzająca wzajemne zainteresowanie. No ale się nie dziwiłem. Anka była ładną kobietą, miała prawo się podobać każdemu. Przed dzień wyloty, umówiliśmy się w tym samym składzie na kawę, w kafejce nieopodal hotelu. Prócz naszych dwóch par przyszli Izzedine, Kemel i wspominana wcześniej kuzyneczka.
Kawa kawą, rozmowy rozmowami.
Teksty padające przy stoliku typu:
„-Maciek, moja siostra chciała by zostać twoją żoną.” -Ja odpowiadałem, że nie dziękuję, Anka jest moją narzeczoną. W odpowiedzi dostałem:
-”…w takim razie Kemel ożeni się z Anką, Ty z kuzynką Izzedina a Izzedine z Kaśką. – Rozbawiło to nas wtedy. Tym bardziej,
że przecież Kaśka od około pięciu lat była żoną Jacka.
No ale nic, potraktowaliśmy to jako formę żartu. Przynajmniej ja z Jackiem. Dziewczyny chyba wzięły to na poważnie. Tak czy inaczej, rozmowa trwała na dobre. Wymieniliśmy się wszyscy kontaktami. Oni wszyscy wówczas wydawali się tacy przyjaźni. Do nas zwracali się „bracie”, „przyjacielu”. Wierzyliśmy im w ich słowa. To było takie prawdziwe, myśleliśmy, że zdobyliśmy nowe super kontakty, zawarliśmy nowe przyjaźnie.
Czas wylotu, przed zapakowaniem się w autokar, który miał nas odwieźć na lotnisko, pożegnaliśmy się z kim się dało.
No i ruszamy…, wracamy do domu.
Po powrocie do Polski, każdy z nas rozjechał się w swoją stronę. Jacek z Kaśką do Gdańska, my ruszyliśmy w stronę Warszawy. Wyjazd uważaliśmy za udany. Anka odnowiła kontakt z Kaśką, gdyż przez fakt wyprowadzki ich do Gdańska, jakby kontakt zmalał.
Na początku nikt nic nie podejrzewał. Anka wisiała ciągle na telefonie. Tłumaczyła się, że pisze z Kasią, więc nie miałem podstaw do jakichkolwiek obaw. Skoro pisze z Kasią to ok.
Do czasu….
Ja w tamtym czasie robiłem jeszcze podyplomówkę.
Anka, któregoś wieczora wyszła na imprezę z dziewczynami z pracy. No ok, każdy z nas miał prawo wychodzić na imprezy ze znajomymi. Oprócz znajomych wspólnych, każdy przecież miał znajomych z pracy.
Kontynuując…, wyszła na imprezę.
Jak wróciła to ja już spałem, co prawda przebudziłem się, bo do cichych ona nie należała wchodząc do pokoju. Zapytałem:
-jak było? – odpowiedziała pijana,
-fajnie…, -i tyle było z rozmowy.
Ja przekręciłem się na drugi bok a ona wzięła komputer i zaczęła z kimś pisać. Zapytana odpowiedziała, no że z Kaśką oczywiście.
Wstałem wcześnie bo musiałem jechać na zjazd. Byłem niewyspany, przez Ankę rzecz jasna. Wstałem…, ogarnąłem się z grubsza. Zauważyłem, że mój komputer jest otwarty. Anka widocznie albo nie była świadoma czyj bierze, albo była tak pijana, że miała
to w dupie. No dobra, to przecież nic wielkiego, że korzystała z mojego komputera, ufaliśmy sobie, nikt nie miał nic do ukrycia. Znaliśmy wszystkie swoje hasła, do facebook’a, poczty, konta orange.
No przynajmniej ja większość znałem, ponieważ zajmowałem się opłatami, więc….
No i ok, nic nie podejrzewając zasiadłem do otwartego już komputera. Zauważyłem, że Anka zalogowała się na nim, na swoje konto na fb. Nic strasznego przecież, nie mniej jednak pamiętałem jak zacięciem uderzała w te klawisze, z jakim przejęciem poprzedniego wieczora prowadziła dyskusję na czacie, jaka była ożywiona. Postanowiłem sprawdzić tylko, czy aby na pewno pisała z Kaśką.
I bach….
Jak grom z nieba….
Jakbym czymś ciężkim w czerep dostał….
Pisała z Kemelem….
No niby to nic, pisała i co z tego?
Pisała…, jakie treści tam wyczytałem, czego ja się tam dowiedziałem. Nigdy bym nie podejrzewał, że po 15 prawie latach, po miesiącu od zaręczyn, ona była by w stanie takie rzeczy pisać do innego mężczyzny. Myślałem, że ja ją znam, że skoro przeżyliśmy razem połowę swojego życia, to wiemy komu co w głowie się dzieje. Czego chcemy od siebie.
Anka średnio radziła sobie z językami. Angielski miała co prawda w szkole średniej i na studiach, no ale wiemy jakie poziomy języków są na studiach. Jeżeli nie idzie się na studia językowe, to z nauki nici.
Maj nejm is Maciek, aj łork in skul… No mniej więcej coś takiego.
Zdziwiło mnie to wtedy, że zaraz po powrocie Anka zapisała się na kurs językowy. Była ambitną dziewczyną, więc może to dlatego?
No nic, wracamy do tekstów jakie znalazłem w komunikatorze. W związku ze słabym angielskim, Anka używała translatora.
Słuchajcie, jak byście zareagowali, gdybyście znaleźli takie teksty:
„-… bardzo podoba mi się twój głos, chciałabym go ciągle słuchać…”,
„-… nie znam cię, ani twojej kultury, boję się do ciebie przyjechać…” .
Tego było bardzo dużo, to tylko najsłabsze z fragmentów, on ewidentnie zapraszał ją do siebie, pisał, że się w niej zakochał, że nie może bez niej żyć. Ona, początkowo nie było definitywnej odpowiedzi, widać było, że jest zainteresowana, jednak jeszcze brała wszystko z lekkim dystansem.
Jak byście zareagowali? Proszę zastanówcie się, bez względu jakiej płci jesteście. Pomyślcie chwilę, znajdujecie takie teksty, które pisze Wasz partner bądź partnerka. Co byście zrobili?
Ja pojechałem na wydział. Nie dawało mi to spokoju. Anka spała jak wychodziłem z domu. Kiedy zorientowałem się, że już wstała, napisałem do niej, w wiadomościach do niej wkleiłem fragmenty tekstów, które znalazłem. Zapytałem co to? Ona udawała głupią, mówiła, że nie wie o co mi chodzi. Powiedziałem jej co znalazłem po przebudzeniu się na moim komputerze. Ona zjebała mnie oczywiście, że jak to grzebię w jej facebook’u. Odparłem, że nie dało się tego nie zauważyć, ponieważ zostawiła zalogowane konto na MOIM, z zaznaczeniem na moim, komputerze.
Po powrocie rozmawialiśmy. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze na stancji ze wspomnianą już Kamilą. Przeuroczą osoba. Idealną współlokatorką.
Anka zaczęła rzucać oskarżenia w moim kierunku, że ja coś mam do Kamili, że jakoś dziwnie nawiązałem z nią kontakt. Teksty typu:
-„… zauważyłam, że masz dobry kontakt z Kamilą, dużo ze sobą rozmawiacie w kuchni…”.
Lub
-„Kamila ci się podoba, przyznaj to, wolisz brunetki…”.
No kurwa dziwne nie?
Skoro robieniem posiłków zajmowałem się ja…, a posiłki przyrządza się w kuchni…, Kamila będąc głodna również w niej coś przygotowywała. To kuźwa normalne, że się do człowieka odezwę. Odparłem Ance, żeby zaczęła gotować lub chociaż sprzątać po posiłkach, to również złapie kontakt z Kamilą.
W rozmowie na temat jej kontaktów z Kemelem obiecała, że to było jednorazowe, że urywa z nim kontakt. Zażyczyła za to sobie, abyśmy zmienili mieszkanie, zamieszkali sami, bez osób trzecich.
Zgodziłem się. Była moją narzeczoną. Mieliśmy razem planować dalszą przyszłość.
Znaleźliśmy idealne dla nas mieszkanie 41m kw. Duży pokój, z osobną kuchnią i łazienką. Zgodziliśmy się od razu. Bez zastanowienia. Pewnego dnia, zorganizowałem szybką przeprowadzkę, kilka rundek samochodem i wszystko zwiezione i rozładowane. Anka była na starej stancji, ogarniała pokój po nas.
Jest…, mieszkamy sami…, mamy świetny pokój z dwoma rozkładanymi kanapami. Zawsze druga się przyda, jak ktoś do nas przyjedzie.
Przez chwile była cisza…, spokój…, wydawało mi się, że Anka zmądrzała i urwała kontakt z Kemelem.
Nic bardziej mylnego. Po prostu była bardziej uważna.
Drugi raz złapałem ją na kłamstwie, kiedy chciałem zrobić opłaty za telefon. Mój i Anki. Miałem dostęp do obydwu kont.
Z ciekawości zajrzałem w bilingi….
I znowu ciach w łeb…, tępe narzędzie obiło mi mózgownicę.
12 minut rozmowy, z piątku na sobotę bodajże. 12 kurwa jebanych minut rozmowy z Kemelem. Skąd wiem, że z nim? Bo miałem ten numer….
Oczywiście standardowo byłem daleko od Anki, więc rozmawiać nie mogłem. Messengerem wysłałem jej wycinek, screenshot
z zaznaczonym fragmentem. Podpisując go co to ma być…? Początkowo próbowała się tłumaczyć. Mówiła, że była z dziewczynami na piwie i to one chciały z nimi pogadać, i że wcale nie gadała z Kemelem tylko z Izzedinem.
Nie kupiłem tego, dobrze wiedziałem, że to numer Kemela, że coś do siebie mają, on wklejał jej na tablicy facebook’a piosenki reggae o tematyce miłosnej. Pamiętam dokładnie którą, Mesajah „Lepsza połowa”. Przez długi okres czasu nie cierpiałem tej piosenki. Oczywiście nie darowałem tym razem Ance. W domu zrobiłem jej awanturę. Ona, dostając przysłowiowy „opierdol”, dzwoniła w tym czasie do Kaśki i mówiła:
-„… widzisz, widzisz jaki on jest? …słyszysz go co wygaduje?”
Robiła ze mnie terrorystę, że niby bezpodstawnie zgarnia baty. Kaśka z resztą nie była lepsza jak się później okazało. Robiła identycznie jak Anka. Po cichu pisała ze swoim „kebabem”, jak Jacek jej zwracał uwagę to zwalała wszystko na niego, robiła z siebie ofiarę, dzwoniła do Anki, że Jacek się awanturuje….
Komedia moi drodzy, po prostu komedia.
W związku z zaistniałą sytuacją i moje kontakty z Jackiem stały się ponadprzeciętnie częste. Pisaliśmy czy dzwoniliśmy do siebie po każdej zdemaskowanej akcji.
Kolejne rozmowy, kolejne zapewnianie, że koniec kontaktów, już na pewno, już nigdy. Uwierzyłem bo chciałem uwierzyć.
Kochałem, robiłem wszystko co chciała, spełniałem jej marzenia o wyjazdach i jak mi się to zwróciło? Szkoda słów…, ale idźmy dalej.
Spotykaliśmy się z naszymi znajomymi, jeździliśmy raz my do nich, raz oni do nas. Anka nie chciała się odkleić od telefonu. Nawet podczas wyjazdu do przyjaciół z Działdowa, praktycznie podczas całego pobytu wisiała na telefonie. Albo zamykała się w kiblu, blokując w ten sposób dostęp potrzebującym, albo szła do innego pokoju, kładła się na łóżku i nawijała, nawijała i przestać nie mogła, kiedy zwróciłem jej uwagę odpowiedziała do słuchawki:
-„… słyszysz go? …słyszysz co on gada?”
I tak było w kółko. Kaśka nakręcała Ankę przeciwko mnie, a Anka nakręcała Kaśkę przeciwko Jackowi.
No nic…, wszyscy popełniamy błędy…, kolejna szansa na naprawę związku. Anka wyleciała z pomysłem, aby iść do terapeuty. Początkowo każdy z nas miał iść osobno, każdy do innego, a następnie razem na terapię dla par. Pomysł był dobry, gorzej
z wykonaniem, ponieważ ja nie czułem potrzeby pójścia do terapeuty, ponieważ nie uważałem, że to ja mam problem i odwalam, tylko Anka.
Ona poszła, przynajmniej tak mówiła, ja za nią nie chodziłem. Nie pilnowałem jej, chciałem jej wierzyć.
Pewnego pięknego dnia, poinformowała mnie, że z Kaśką i Monią (koleżanką z Olsztyna, z czasów studenckich) pojadą do Berlina. Chcą trochę odpocząć, a tam mieszka Moni brat. Zgodziliśmy się z Jackiem, niech jadą, może im się wszystko poodmienia. Może zatęsknią….
Teraz na dobrą sprawę nikt z nas nie wie, czy faktycznie były w tym Berlinie, czy może poleciały do Tunezji do tych swoich fagasów. Nie myśleliśmy wtedy o tym. Wiem, że nam zależało na tym, aby sytuacja się poprawiła, więc godziliśmy się na wszystko.
Dziewczyny po powrocie nocowały u nas na stancji. Ja nie rozmawiałem z żadną na jakikolwiek temat. Praktycznie czas pobytu u nas spędziliśmy osobno. Pomimo jednego pokoju uwierzcie, że się dało. Była osobna kuchnia, w której dziewczyny siedziały. Był moment, że Kaśka podeszła do mnie, stałem wtedy na balkonie, paliłem papierosa, znowu, kolejnego, a był moment, że rzuciłem na jakiś czas. No dobra, w każdym razie…, Kaśka podeszła do mnie i zagadała:
-„…Bocianku, a czemu ty mnie na fb ze znajomych wyrzuciłeś, przecież ja Tobie nic nie zrobiłam…, to, że mam problemy z Jackiem to tylko nasza sprawa.”
-…to, że wyrzuciłem Cię ze znajomych, nie oznacza jeszcze, że przestaliśmy nimi być…” – powiedziałem.
Pierdoliła mi nad uchem jeszcze jakiś czas, powiedziałem co o tym myślę, że wzajemnie buntują się przeciwko nam. Zaprzeczyła, ale w realu było inaczej.
Wieczór, daty nie pamiętam, jakoś po powrocie z wyjazdu dziewczyn.
Dzwoni telefon.
Jacek.
Odbieram i słyszę:
-„…Bocianku miałeś rację, przepraszam, że cię wtedy nie słuchałem. Miałeś rację, że Kaśka świruje z tym „ciapatym”. Wyobraź sobie…, pojechałem do Niemiec, chciałem kupić nowe auto. Szczęście w tym, że mi się nie udało…, ale słuchaj dalej. Wracam
z wyjazdu, w domu czeka Kasia. Jeszcze progu nie przeszedłem jak oznajmiła, że chce rozwodu…, że nigdy nie chciała mieszkać poza dużym miastem, …, że nigdy nie chciała tego domu.”
-…widzisz, już w Tunezji Ci o tym mówiłem. To jej zachowanie było zbyt podejrzane, ale nie chciałeś uwierzyć”. –Odparłem.
-„Wiem, przepraszam”.
Skłamałbym teraz, gdybym powiedział, że byłem w szoku słysząc słowa Jacka, nie byłem. Podejrzewałem, że coś większego się wydarzy. Powiedziałem o tym Ance, ta zaczęła bronić Kaśki,
-„… to prawda, że ona zawsze chciała do miasta…, …im się nie układa od długiego czasu…, …Jacek wymusza na Kasi seks i traktuje ją przedmiotowo”. – skomentowała.
-Słucham? Jacek Kaśkę traktuje przedmiotowo? Nie układa im się? Nie chciała tego domu?- oburzyłem się strasznie.
-To po jaki chuj godziła się na ślub? Po jaki chuj godziła się wyjeżdżać z miasta? Pytam się…, po jaki chuj chwaliła się tym domem, którego tak nie chciała? Osiem sypialni… – uniosłem się niesamowicie.
-Każda para będzie miała swój pokój jak przyjedzie, mówiła…, sam to słyszałem. Że niby w związku im się nie układa i Jacek traktuje ją przedmiotowo? Para, która zwracała się do siebie tak pieszczotliwie, że aż do porzygu? Chlumecko…, Chlumku…, Bibka…, Bibulku… – ciśnienie mi rosło, coraz bardziej, nie potrafiłem przyswoić tych bredni.
Było od groma tych zwrotów, nie jestem w stanie ich wszystkich zliczyć. Im miało się nie układać? Kaśka, księżniczka, do której uśmiechnął się los, bo trafiła na chłopaka z nie byle jakiej rodziny, mądrego, przystojnego, z kasą? Teraz mówi, że im się nie układa…,
- Chuja tam, – powiedziałem Ance.
- Bronisz jej bo obie jesteście takie same. Robicie nas w balona, że nie macie kontaktów z tymi kolesiami, tymczasem wieczorami zamykacie się w kiblach, śpicie z telefonami pod poduszkami, jak logujecie się na komputery, to wychodzicie do osobnych pomieszczeń. – To prawda, kolejny raz jak przyłapałem Ankę to również po powrocie z imprezy, wzięła komputer i poszła z nim do kuchni. Myślała chyba, że śpię…, nie spałem. Pod pretekstem wyjścia na fajkę wyszedłem na balkon. Nie zwracała na mnie uwagi. Miała słuchawki na uszach.
W kuchennym oknie była zamontowana słomkowa roleta, teraz była opuszczona do samego końca.
Wspomniałem, że była słomkowa?
No właśnie…, była…, a jak to bywa w takich naturalnych rzeczach, nie są one idealnie równe i wbrew pozorom wszystko co się działo w kuchni było widać jak na dłoni.
Anka siedziała przy stole, na którym stał jej komputer. W oknie otwarty był jakiś czat, wideo czat w dodatku. Po drugiej stronie był Kemel, on coś do niej gadał, ona go słuchała na słuchawkach, które z resztą sam jej kiedyś kupiłem. Leżał tam bez koszulki, coś gadał ona się uśmiechała i odpisywała mu. Była wypita i to zdrowo. Kolejny raz udowodniła, że robi mnie w balona, że składane obietnice są bez pokrycia.
Szok…. To co się ze mną działo, przerastało najśmielsze oczekiwania. Depresja, nerwobóle w klatce piersiowej, ataki płaczu. Momentami nawet myśli samobójcze. Ale…, byłem dzielny. Trwałem jeszcze przy niej z nadzieją. Bo przecież zdrady nie było, wszystko da się jakoś wytłumaczyć.
Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Spaliśmy na osobnych łóżkach. Anka robiła w tym czasie kurs z integracji sensorycznej pamiętam. Jeździła wtedy do swojej koleżanki z pracy, która miała dwie córki. Wykonywała na nich ćwiczenia, które z kolei nagrywała na aparat cyfrowy. W zależności od potrzeb, jeździła do niej raz lub dwa razy w tygodniu.
Za którymś razem, zostawiła komputer na wierzchu. Chciałem upewnić się na ile była szczera, po raz kolejny składając mi obietnicę, że urywa kontakt z tamtym kolesiem, że się poprawi, chodzi do terapeuty itp. itd.
A więc…, komputer leży na łóżku, na którym spała. Była mega bałaganiarą. Nawet łóżka nie potrafiła pościelić, żeby to jakoś wyglądało.
Otworzyłem komputer Anki.
Zalogowałem się bez podawania hasła, nie umiała tego ustawić. Próbowałem odpalić przeglądarkę, aby zalogować się na jej facebook’u. Niepowodzenie, zmieniła hasło. Z jednej strony pomyślałem, nic się nie dowiem, ok. Może to i lepiej, może nie będę się schizował, może tym razem była prawdomówna.
Niestety…, zajrzałem w historię przeglądanych stron. Chyba nie wiedziała, że wszystko automatycznie jest zapisywane w historii. Miałem każde zdanie, które tłumaczyła w translatorze. Wszystko z datami i godzinami. Wpadłem w szał, napisałem jej, że jest ździrą, że mnie okłamuje cały czas. Nie zgadniecie, niby była u koleżanki a tymczasem w jakieś pół godziny znalazła się w domu. Na logikę tego nie szło wziąć…. Podobno koleżanka mieszkała na drugim końcu miasta.
Wróciła do domu. Ja siedziałem zaryczany, spuchnięty cały od płaczu, zanosząc się zapytałem:
-„… dlaczego? …jak to? … to niemożliwe, obiecywałaś…”.
To był punkt zwrotny…, zacząłem się pakować, napisałem do znajomych, że żyć mi się nie chce, że przegrałem z arabem.
Zadzwoniła Ania z Kamilem, powiedzieli:
-„… dosyć tego, przeprowadzasz się do nas, przynajmniej na jakiś czas. Masz godzinę żeby się u nas znaleźć…”.
Zanim wyszedłem zamknąłem się w łazience, totalnie mi odjebało…, chciałem powiesić się za pomocą kabla na klamce. Za wysoki jestem, brak mi odwagi by to zrobić. Awanturę naszą usłyszeli sąsiedzi…, przybiegli bo chcieli pomóc, oczywiście to ja zostałem tym złym, bo ja się darłem na całe mieszkanie, ja ryczałem zamknięty w łazience (a z łazienki wszystko się niosło po wentylacji). To mnie uznali za świra, nie miałem szans się wytłumaczyć. Wyglądałem jak śmierć, spuchnięty od płaczu, oczy czerwone, łzy nie przestawały lecieć.
Zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy w walizkę i wyszedłem z domu. Anka jeszcze kawałek wybiegła za mną, jakby dopiero do niej zaczynało docierać co się dzieje. Zatrzymywała mnie, jednak nie było szans na to, abym wrócił.
Pojechałem do Ani i Kamila. Mieszkałem u nich jakiś czas, w międzyczasie przeglądając oferty mieszkaniowe. Obejrzałem 5 różnych pokoi, zdecydowałem się na ostatni. Na ostatni tydzień przed przeprowadzką na nową stancję wróciłem do mieszkania, gdzie była Anka. Nie mieliśmy praktycznie żadnego kontaktu ze sobą. Nie było żadnej konstruktywnej rozmowy.
Decyzja zapadła…, koniec.
W nowym mieszkaniu zamieszkałem z początkiem Grudnia. Z Anką widziałem się jeszcze kilka razy. Część spotkań było uzasadnionych. Mieliśmy wspólne auto i chcieliśmy je sprzedać. Pomogłem jej to zrobić, większość kasy wzięła ona. Nigdy nie byłem materialistą. Kasę miałem gdzieś. Chciałem się uwolnić i jak najszybciej zapomnieć.
Spotkaliśmy się planowo jeszcze dwa razy, ona zazwyczaj przyjeżdżała do mnie. A to pomóc jej z komputerem, a to po prostu pogadać.
Pewnego razu, jakoś po moich urodzinach, przyjechała. Pamiętam byłem ostro przeziębiony, ale zaproponowałem jej, że jeżeli ma ochotę, możemy napić się po drinku, że została mi butelka wódki po urodzinach.
Zgodziła się.
Zrobiłem po drinku…, wypiliśmy, ja byłem chory i senny. Ona to zauważyła i zapytała, czy może sprawdzić sobie dojazd.
Zgodziłem się, bo czemu miałbym się nie zgodzić.
Przymrużyłem oko, jakoś praktycznie przez sen pożegnałem się z nią.
Wyszła…, ja zasnąłem. Kiedy się obudziłem, na ekranie komputera miałem odpalonego mojego facebook’a z czatem, który prowadziłem z Anetą, na temat tego, co kiedyś się między nami wydarzyło.
Jebana, nawet po rozstaniu potrafiła przetrzepać moje konto.
Nam się upiekło, byliśmy co prawda zaręczeni, ale oprócz auta nie mieliśmy żadnych zobowiązań względem siebie, czy też wspólnych majątków, o które mogli byśmy się kłócić.
Gorzej było z Jackiem i Kaśką….
Pięć lat po ślubie…, świeżo wybudowany dom nad jeziorem…, szlak.
Jacek próbował wszystkiego co mu tylko do głowy przyszło. Zabierał Kaśkę do kościoła, był pewien, że ona jest pod wpływem jakiegoś uroku, że podczas wspomnianego obiadu w Tunezji rzucono na nią jakieś zaklęcie.
Podobno zaczęła Koran czytać.
Sam byłem w szoku jak mi to opowiadał.
Szkoda chłopaka, to naprawdę bardzo dobry człowiek, każdy kto go zna to potwierdzi. Dziewczyny były zmówione przeciwko nam, wzajemnie nas obgadywały i oczerniały. Więc o opinię…, raczej nie do nich.
No więc, po pewnym czasie i Jacek się poddał.
Zgodził się na rozwód.
Co najgorsze, musiał spłacić Kaśkę w 50% z działki i domu, pomimo, że jej wkład w to wszystko był śladowy. Suka miała tupet…, zjebała kolesiowi życie i jeszcze oskubała go jak mogła.
I jedna i druga sprowadziły sobie swoich „ciapatych” do polski. Anka wyszła za Kemela raptem po ośmiu miesiącach. Kaśka? Chwilę później…, Jakoś w lutym pamiętam, chyba w walentynki.
No nic.
Życie toczy się dalej. Ja z perspektywy czasu jestem Ance wdzięczny, bo dzięki niej i Kemelowi przejrzałem na oczy. Zacząłem realizować swoje marzenia, szukać nowych zajęć, zainteresowań. Kupiłem pierwszy motocykl. Marzyłem o tym od dzieciństwa, a Anka…, tylko mnie blokowała z tym:
-„… a gdzie będziesz go trzymał? … a za co? … zabijesz się.”
Liczyło się tylko to, co ona chciała.
Egoistka pieprzona.
Teraz jestem sobą, poznaję nowe osoby, każda z nich coś wnosi do mojego życia. Byłem nawet już dwa razy zakochany, raz bez wzajemności, drugi raz bez szans na wspólną przyszłość. Raz związałem się na dłuższy czas z kobietą, jednak jej charakter…, osobowość…, nie tego chciałem. Nie tego oczekiwałem od życia, chcę być szczęśliwy a wtedy nie do końca byłem, na pewno nie byłem samotny, i nie byłem nieszczęśliwy. Ale tez nie byłem szczęśliwy tak, jak tego chciałem. Nie byłem sobą, nie mogłem.
Historia tego związku się zakończyła z mojej inicjatywy, musiała się zakończyć.
Zacząłem poszukiwać szczęścia ponownie…, muszę przyznać…, że jest szansa…, że jest obok mnie i uśmiecha się do mnie.
Jeżeli okaże się, że to szczęście puka do drzwi mojego serducha…, być może opisze je w innym opowiadaniu.
Trzymajcie się. Do następnego.
Copyright © 2016 Warsaw - Singles City , Blogger